Politycy zgodni jak nigdy. Energetyka rozproszona to dobry kierunek, musimy się tylko pozbyć „pasożytów”

Politycy zgodni jak nigdy. Energetyka rozproszona to dobry kierunek, musimy się tylko pozbyć „pasożytów”

Scentralizowana energetyka to łatwy cel ataków, wojny hybrydowej czy cyberprzestrzępczości. Mam wrażanie, że zmienił się też główny bohater dyskusji o energetyce – to już nie węgiel, atom czy gaz, ale sieć przesyłowa i jej bilansowanie.

O tym jak nowa i wciąż kontrowersyjna jest idea energetyki rozproszonej, także w środowisku naukowym, świadczyć może dwugłos czy nawet polifonia koncepcji transformacji energetycznej kraju. Już podczas otwarcia kongresu słychać było głosy, że węgiel, gaz i ropa to podstawa naszej energetyki na lata. Chwilę po tym m.in. prof. Maciej Nowicki, wybitny ekolog oraz były minister ochrony środowiska, nakreślił scenariusz przyszłości energetyki, która oznacza coraz więcej technologii OZE, rozproszenie, autokonsumpcję i rozwój sieci przesyłowych.

Z ust kilku prelegentów można było nawet usłyszeć, że transformacja energetyki jest w istocie nam narzucona z zewnątrz, że przecież nasz kraj mógłby wciąż wydobywać „czarne złoto”. Kiedy podczas oficjalnego otwarcia kongresu prowadzący wyraził obawy, że obecnie coraz więcej polityków dyskutuje z faktami, pomyślałam, że to chyba jednak zbyt uproszczona wizja, gdyż wielogłos i rozproszenie wizji co do transformacji trawi także środowisko akademickie.

Pokazały to pośrednio prezentowane badania socjologiczne (UJ) we współpracy z AGH. Badania jakościowe pozwoliły wyodrębnić cztery główne typy postaw, z czego największą stanowią Konserwatyści energetyczni (27%) – przekonani, że Polska powinna bronić tradycyjnych źródeł i nie podporządkowywać się unijnym regulacjom.

Najbardziej zastanawiające jest to, że wciąż nawet specjaliści zapominają, że Polska ani Europa nie ma własnych paliw kopalnych, że nawet węgiel staje się surowcem importowanym, a przekonanie o jego „taniości” mija się z realiami. O jego marginalnej dzisiaj roli nie decyduje jedynie polityka klimatyczna, ale przede wszystkim cena i dostępność. To pokazuje, że rozbieżności w definiowaniu bezpieczeństwa znajdujemy nie tylko między dyscyplinami, ale także wewnątrz dyscyplin.

Czy możliwy jest zatem porozumienie, wspólna wizja transformacji energetycznej? Sądzę, że tak i chodzi nie o źródło czy paliwo, ale sposób zorganizowania energetyki. Przez trzy dni w Krakowie można było dowiedzieć się, podyskutować, pospierać na temat energetyki rozproszonej. Pamiętam, jak trzy lata temu energetyka rozproszona była jeszcze czymś przyszłościowym, pewną nowinką. Teraz w 2025 r. dyskusja biegła nie w kierunku czy, ale kiedy i jak rozwijać w Polsce energetykę rozproszoną.

Jej korzyści wynikają z zagrożeń, z jakimi się dzisiaj mierzymy, szczególnie zrozumiałe są te militarne czy związane z cyberprzestępczością. Ale okazuje się, że również wyzwania bilansowania sieci przemawiają, wbrew pozorom, właśnie za rozproszeniem. Brzmi wywrotowo?

W 2025 r. apelowali o to nie aktywiści i NGO, ale najważniejsi polscy politycy. W zasadzie różnice między nimi dotyczyły paliwa dla energetyki – czy ma być to atom, biomasa, gaz węgiel czy może jednak słońce, wiatr i magazyny. Symptomatyczny okazał się panel podsumowujący, z udziałem najważniejszych polityków. Moderowali go świetnie Wojciech Jakubik (Ośrodek Bezpieczeństwa Energetycznego) oraz Bartłomiej Sawicki (Rzeczpospolita).

Politycy z pytaniami radzili sobie różnie, zgodnie przyznali, że mają do czynienia z „grillowaniem”, nawet audiencja mogła poczuć nieco nerwową atmosferę, kojarzącą się z egzaminem z bardzo trudnego przedmiotu. Ale ten popis kompetencji czy jej braku był potrzebny, aby pokazać, że energetyka to zagadnienie wciąż techniczne, które potrzebuje spokoju i przewidywalności praw natury, a nie politycznej gry i kampanii. Bez prądu obecnie nie ma wodociągów, nie ma komunikacji i łączności, nie ma produkcji żywności, ciepła i wielu innych.

Kiedy przypomniano słowa Waldemara Pawlaka z 2011 r. „Biogazownia w każdej gminie” i porównano znaczenie i obecność tej technologii dla polskiego bezpieczeństwa energetycznego w 2025 r., można było tylko zapytać – jakim cudem utknęliśmy na tyle lat w miejscu, dlaczego nasza energetyka zamiast obywatelom, służy głównie politykom w podsycaniu politycznego sporu?

Punktem kulminacyjnym był panel z udziałem najważniejszych polityków. Celem było pokazanie jak przedstawiciele głównych polskich ugrupowań parlamentarnych widzą przyszłość polskiej energetyki. Czy możliwy jest konsensus polityczny wokół kształtu polskiej transformacji? Myślę, że takim wspólnym mianownikiem była właśnie idea energetyki rozproszonej.

Przychylali się do niej posłowie Adam Dziedzic z PSL , Ireneusz Zyska z PiS, Krzysztof Gadowski z KO, Dariusz Wieczorek z Lewicy, Rafał Komarewicz z Polski 2050 oraz Krzysztof Mulawa z Konfederacji.

Co ciekawe, jednym z najbardziej progresywnych stanowisk podczas panelu reprezentował poseł Zyska (PiS), który postulował ponad polityczny „okrągły stół”, ubolewał, że w Polsce energetyka jest „polem sporu politycznego” przez co traci państwo i obywatele. Jak prawie wszyscy paneliści, wyrażał się pozytywnie w sprawie energii jądrowej, ale jednocześnie unikał tematu ceny energii z tego źródła.

Wypowiedź Zyski pozwoliła jednak zrozumieć do jakiego stopnia energetyka tonie w populizmie – okazuje się, że zarówno on jak i część partii PiS już dawno popierała rozwój OZE, w tym liberalizację przepisów dotyczących energetyki wiatrowej na lądzie. Powiedział nawet, że doradcy prezydenta Nawrockiego wprowadzili go w błąd, że przed veto „źle go zbrifowali”, że ta ustawa zawierała szereg pozytywnych rozwiązań. Poseł wypowiedział się w tak nietypowy dla jego ugrupowania sposób, że potem wypowiedzi Adama Dziedzica z PSL czy posła Gadowskiego z PO czy nawet Dariusza Wieczorka z Lewicy były zbieżne z większością jego postulatów.

Adam Dziedzic wydał mi się politykiem, który najbardziej rozumie energetykę rozproszoną, w tym spółdzielczą, i ubolewał nad słabym rozwojem energetyki opartej na biogazie, szczególnie w kontekście produkcji roślinnej i zwierzęcej w Polsce. W kontekście atomu jako jedyny zadał pytanie, o to gdzie jest nasza promowana strategia SMR (małych reaktorów jądowych) w Polsce. Chciał wiedzieć na co przełożyła się kampania medialna „Mały atom w każdej gminie”, tym bardziej, że jest to parafraza apelu Waldemara Pawlaka z 2011 r. „Biogaz w każdej gminie”.

Najbardziej odstające stanowisko reprezentował przedstawiciel Konfederacji, który nazwał, wyważone moim zdaniem, słowa posła Zyski „populistycznymi”, on sam opowiada się za atomem, wierzy w rozwój SMR, a do tego reprezentował dość odosobnione stanowisko, że energetyka biomasowa ma się też opierać na spalaniu drewna. Poseł Konfederacji jako jedyny obwiniał OZE za blackouty, co nie jest prawdą lecz często powielaną celowo przez niektóre środowiska dezinformacją.

Poseł Polski 2050 z kolei został przyłapany na podważaniu zapisów Krajowego Planu Energii i Klimatu (KPiK), który przygotowała przecież jego partyjna koleżanka, obecna minister środowiska i klimatu. Zwrócił jednak słusznie uwagę, że dylemat 500 m czy 700 m w energetyce wiatrowej jest dosyć pozorny, ponieważ Polska do dzisiaj nie wykorzystała nawet potencjału, który tkwi w ograniczeniach, jakie daje właśnie odległość 700 m. Podkreślał, że to samorządy decydują o lokalizacji, że rozwój OZE nie jest nam narzucany, natomiast wiele wskazuje, że ograniczenia rozwoju narzucamy sobie rzeczywiście sami, tak jakby ciągłe wspieranie węgla było przez ogół traktowane jako polska racja stanu.

Odnoszę wrażenie, że zgoda i poparcie dla energetyki rozproszonej to efekt sytuacji geopolitycznej, wojny hybrydowej, cyberataków. Ale chodzi też o cenę energii. To co jeszcze kilka lat temu wydawało się nowinką, dzisiaj staje się rzeczywistością lokalną, ponieważ coraz więcej samorządów zakłada spółdzielnie energetyczne.

Posłowie podkreślali jak ważne jest inwestowanie w sieci, tworzenie także sieci off-grid, że nawet przemysł będzie stawiać na niezależność energetyczną czy autokonsumpcję. Panel podsumowujący byłby dobrą klamrą, pewną nadzieją, że można liczyć w końcu na sensowną transformację. Gdyby nie fakt, że Kongres rozpoczął się od słów, które w dosyć polaryzujący sposób ustawiły graczy w polu energetycznym.

Padły bowiem stwierdzenia, które nazwały spółdzielnie energetyczne, prosumentów, a szczególnie tych korzystających z net-meteringu „pasożytami”. Co ważne słowa te padły z ust podmiotu, który podczas kongresu wskazywany był jako główny element, wręcz „słabe ogniwo” transformacji. Mowa jest o spółce Polskie Sieci Energetyczne (PSE), odpowiedzialnej za system przesyłowy i dystrybucyjny.

Wiemy, że metafory mogą być skrótem myślowym, który przydaje się, aby nazwać np. skomplikowany proces dobrze znanym terminem. Pasożyt ma jednak zdecydowanie znaczenie pejoratywne – tak oto rozpoczął się kongres energetyki rozproszonej. PSE twierdzą, że proces transformacji i rozwoju OZE jest obecnie chaotyczny i sprzyja jeździe na gapę. Zostaje zatem pytanie, co to oznacza dla zwykłego Kowalskiego – sądzę, że wciąż dużo lepiej jest nieświadomie żyć w świecie mrożenia cen prądu, niż wejść na ścieżkę spółdzielczości a na końcu zostać uznanym za pasożyta, który żeruje na dobrze publicznym, jakim są polskie sieci elektroenergetyczne.

Kongres energetyki rozproszonej w tym roku pokazał spory krok naprzód w rozumieniu wagi tego zagadnienia, wydaje się jednak że z populizmem i wykluczeniem w transformacji będziemy mieć jeszcze długo do czynienia.


Autorka: Hanna Schudy