Polska może stracić miliardy euro dla regionów górniczych

Premier Mateusz Morawiecki Bruksela Unia EuropejskaFot. Krystian Maj / KPRM

Na ten „DEAL” czekała nie tylko Europa. Niecierpliwość była wyraźna – media oczekujące na efekty negocjacji, politycy zmęczeni maratonem rozmów, nadzieje obywateli na kompromis w sprawie pakietu pomocowego. Aż usłyszeliśmy słowa szefowej Komisji Europejskiej o porozumieniu i nowym etapie integracji europejskiej (wspólny unijny dług). Polska przywiozła z Brukseli zapewnienie, że nasze interesy zostały obronione, chociaż specjaliści ostrzegają, że straciliśmy – szczególnie jeżeli chodzi o transformację energetyczną.

Premier Morawiecki właśnie ogłasza sukces negocjacyjny i przedstawia zdobycze dla Polski – będą pieniądze na transformację energetyczną bez zgody na neutralność klimatyczną Polski do 2050 r. Premier sądzi też, że przyznanie funduszy na odbudowę nie będzie miało nic wspólnego z gwarancją praworządności. Jego słowa budzą wątpliwości, ponieważ zupełnie inaczej wypowiada się szef Rady Europy Charles Michel: „Po raz pierwszy w europejskiej historii nasz budżet będzie w jasny sposób powiązany z naszymi klimatycznymi celami, po raz pierwszy poszanowanie dla praworządności jest decyzyjnym kryterium dla wydatków budżetowych”.

Co dalej z Europą?

Szczyt unijny był dla Polski, najwyraźniej, wyłącznie okazją do ugrania korzyści finansowych. W wypowiedziach Angeli Merkel czy Emmanuela Macrona było słychać nadzieję na jasny komunikat, jaki wyślemy innym aktorom polityki międzynarodowej – Unia Europejska jest solidarna, zabiega o nowy ład geopolityczny i chce powrócić na arenę w wielkim stylu. Angela Merkel mówiła o odpowiedzialności i solidarności w walce z pandemią, ale też z kryzysem klimatycznym. Premier Morawiecki zdawał się bronić jedynie interesów Polski i to na dodatek zdefiniowanych politycznie – wiele wskazuje, że z Brukseli przywieziemy mniej pieniędzy niż wcześniej przewidywaliśmy. Władza nie będzie musiała tylko powiedzieć smutnej prawdy – koniec węgla już w Polsce jest!!

Zdając sobie sprawę z napięć między państwami, szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen, jeszcze przed końcem szczytu wyraźnie dawała znak, że ma obawy o kształt i znaczenie Europy na arenie międzynarodowej. Niecierpliwość wynikała zapewne z pilności celu, dla którego pieniądze mają być wykorzystane. Angela Merkel chciała też, aby ten szczyt niejako otwierający prezydencję Niemiec w Radzie Europy zakończył się kompromisem i otworzył nowe możliwości dla UE.

Dzisiaj wiemy, że zdołało się porozumieć 27 krajów, które w różny sposób zareagowały na pandemię koronawirusa. Wszystkie te kraje w odmienny sposób skorzystają z największego w historii unijnego funduszu odbudowy już porównywanego do Planu Marshalla – budżet wyniesie w sumie 1,8 biliona euro i zawiera dwa elementy: tradycyjne siedmioletnie ramy finansowe z kwotą 1074 mld euro, i tzw. fundusz odbudowy, oficjalnie zwany New Generation EU, wart 750 mld euro. Szczyt unijny był zatem ważnym wydarzeniem także dla światowej polityki międzynarodowej.

Przywódcy unijni komentowali „sukces” szczytu nie tylko krajom UE, ale też innym graczom geopolitycznej układanki. Można było odczuć, że Urszuli von der Leyen zależy na jasnym sygnale dla Chin czy USA – że Europa potrafi się zjednoczyć oraz, że klimat oraz praworządność są dla nas wspólnymi wartościami. Pieniądze z Next Generation EU mają zostać wydane w ciągu najbliższych trzech lat, a ich główną funkcją jest podniesienie się Unii po recesji wywołanej epidemią koronawirusa.

Populizm kosztuje

Jeszcze przed szczytem pojawiły się sygnały o powiązaniach funduszy z praworządnością. Dzisiaj trudno to ocenić, ale wydaje się, że kwestia praworządności została najwyraźniej rozmyta, skoro premier Morawiecki i szef Rady Europy Michael mówią w zasadzie różne rzeczy co do wyników szczytu. Mateusz Morawiecki twierdzi, że praworządność nie będzie warunkiem przyznania środków podobnie jak zgoda na neutralność klimatyczną państw członkowskich do 2050 r. Sukcesem Morawieckiego ma być to, że owszem zgodziliśmy się na neutralność Unii do 2050, ale już nie państw członkowskich – ta interpretacja podważana jest przez komentatorów, ponieważ na neutralność Unii Polska już się zgodziła więc po co miała by to robić jeszcze raz?

Nawet jeżeli premier Morawiecki wierzy, że Polska nie będzie dążyć do neutralności do 2050 r. to należy zapytać czy ten manewr nam się opłaca? W efekcie braku planu dojścia polski do neutralności klimatycznej i Zielonego Ładu nasz kraj będzie musiał sobie sam poradzić z ogromnymi problemami energetyki, w tym z przestarzałą węglową infrastrukturą, wysokimi cenami energii i smogiem. Fundusz na rzecz Sprawiedliwej Transformacji (FST) już został zmniejszony o 20 miliardów euro – z łącznych 37,5 mld do 17,5 miliardów.

Komentatorzy podkreślają, że wskutek działań rządu premiera Morawieckiego polskie regiony górnicze stracą ponad 5 miliardów euro na sprawiedliwą transformację. Jeżeli Polska będzie się upierać, że sama nie będzie chciała zgodzić się na neutralność do 2050 roku, to wtedy strata w przyznanych funduszach może się zwiększyć. Pieniądze zobaczymy dopiero wtedy, jeżeli Polska pokaże rzeczywistą wolę reform oraz współpracy z Unią oraz z partnerami społecznymi.

Czy takie uciekanie od wyzwania neutralności ma jednak jakiś wymierny sens poza politycznym? Wątpliwe, gdyż pomimo niezgody Polski na własną neutralność i tak będzie musiała nadążać za celami unijnymi –  należy się spodziewać podniesienia celu redukcyjnego z 40% do 50-55%. Poza tym, według Deutsche Welle, Polska  już miała stracić bo dostała 2,5-3 mld euro z 8 mld euro pierwotnie przewidywanych dla Warszawy w Funduszu Sprawiedliwej Transformacji.


Praworządność będzie się jednak mocno wiązać z klimatem – czego nie mówi Morawiecki. Przyznane Polsce środki będą musiały być wydane zgodnie z zasadami Porozumienia Paryskiego oraz unijnymi celami do 2030 r., i raczej nie uda się ich wydać na ratowanie nierentownych kopalni i węglowej energetyki. Ponadto w tradycyjnym budżecie UE, jak i w Funduszu Odbudowy wprowadzono zasadę, że aż 30 proc. wydatków z unijnej kasy (wcześniej było 20 proc.) musi być związane we wszystkich krajach – a zatem również w Polsce – z polityką klimatyczną Unii opartą na celu neutralności klimatycznej w 2050 r. Na ostateczny „sukces” negocjacji musimy jeszcze poczekać, ponieważ teraz Parlament Europejski będzie głosować w sprawie porozumienia na szczeblu Rady Europy czyli uzgodnionych kwot budżetowych, a w międzyczasie będą też trwały prace nad rozporządzeniami budżetowymi.


Może się okazać, że premier Morawiecki będzie musiał w komunikatach przeinaczyć konkluzje porozumienia w sprawie praworządności i celów neutralności klimatycznej, gdyż będzie mu to potrzebne do zachowania spójności przekazu politycznego. Te populistyczne zagrywki już dzisiaj jednak będą kosztowały regiony węglowe w Polsce stagnację i kryzys związany ze spadkiem zużycia energii oraz nieprzerwanym importem węgla do Polski. Związki Zawodowe PGG wyczuły już chyba, że z premierem nie ma co rozmawiać na jego warunkach. Kiedy pojawiły się sygnały, że może dojść do strajku związki PGG odrzuciły zaproszenie na rozmowy w Warszawie. Premier miałyby za to przyjechać do siedziby PGG i tam wytłumaczyć górnikom jaki jest jego plan. Ciekawe czy spodoba się związkowcom to, że jak na razie mamy mniej pieniędzy na transformację, zero planu na transformację energetyczną a przy tym nieprzerwany strumień węgla napływający do Polski zza granicy.


Autorka: Hanna Schudy