Ile naprawdę kosztuje energia i gdzie podziały się dochody z handlu emisjami?

EU ETS ceny energiiŹródło: Polska Zielona Sieć

Spółki energetyczne prowadzą swoje kampanie, oparte w dużej mierze na dezinformacji. Niedawno zawrzało za sprawą „afery billboardowej”. – W dwóch zdaniach znalazły się aż trzy kłamstwa i manipulacje – komentują eksperci. Kontrowersyjne plakaty mówią, że za 60% ceny (produkcji) prądu odpowiada unijny system handlu emisjami CO2 (EU ETS). Prawda jest inna: tylko w ciągu ostatnich trzech lat do budżetu Polski wpłynęło ponad 50 mld zł, które powinny zostać przeznaczone na inwestycję w tanią i zieloną energię. Tak się jednak nie stało. Sprawdzamy, jak jest naprawdę.

W ostatnich latach dziesiątki miliardów złotych ze sprzedaży uprawnień do emisji CO2 zasiliły polski budżet. Te pieniądze nie trafiają bowiem do UE, a do środków krajowych. W teorii mają pokazywać, że zanieczyszczający płaci i być przeznaczane np. na inwestycje w niskoemisyjne źródła, żeby w efekcie końcowym znacznie zredukować emisję gazów cieplarnianych. Twórcami billboardów są pracownicy towarzystwa gospodarczego Polskie Elektrownie.

„Gaszenie pożarów w budżecie”

Według ekspertów z Polskiej Zielonej Sieci, przekaz mydli oczy prostotą i pozorną logiką.

– „W dwóch zdaniach znalazły się aż trzy kłamstwa i manipulacje. Po pierwsze środki pozyskane ze sprzedaży uprawnień do emisji CO2 są przychodem ich (Polskich Elektrowni – przyp. red.) budżetów. Nie idą do Brukseli, tylko zostają w Warszawie” – powiedział Odpowiedzialnemu Inwestorowi Maciej Wereszczyński, ekspert ds. polityki klimatycznej Polskiej Zielonej Sieci.

W ciągu ostatnich trzech lat polski budżet zasiliło ponad 50 mld zł. Pieniądze powinny być wydane priorytetowo na transformację energetyki, a nie użyte do gaszenia pożarów w budżecie. Tak wykorzystała je m.in. Litwa. Po drugie, przeszacowane są także(i to ponad dwukrotnie) koszty tzw. „opłaty klimatycznej UE”. Jak wynika z wyliczeń Forum Energii, niezależnego think-tanku, cena emisji CO2 zawarta w cenie prądu to jedynie… 23%.

Bazując na najnowszej opinii specjalistów z Forum Energii można zorientować się, że mowa o niebotycznych kwotach: „wysokie ceny spowodowały rekordowe wpływy do polskiego budżetu – w ostatnich latach szybko rosły”. Według danych, do których dotarli, w 2019 r. było to 11 mld zł, w 2020 r. 14 mld zł, a w 2021 r. aż 25,5 mld zł.

Manipulacja Polskich Elektrowni

Eksperci z Porozmawiajmy o Energetyce wskazują, że manipulacja tego billboardu polega przede wszystkim na braku podkreślenia, że te liczby dotyczą jedynie źródeł wysokoemisyjnych (węgla). Tymczasem udział kosztów ETS w całkowitym koszcie produkcji energii ze źródeł odnawialnych (OZE) jest zerowy, a koszty wytworzenia energii ze źródeł gazowych to ok. 30% kosztów produkcji, czyli o połowę mniej, niż wskazano na billboardzie. Jak mówią, „odbiorca billboardu może mieć wrażenie, że to jest opłata stała, zawsze w wysokości 60%”.

Polskie Elektrownie zaznaczają tam wprawdzie, że chodzi im o koszt produkcji, ale większość ludzi odczytuje tę kampanię inaczej, czyli że za 60% ich rachunku odpowiada właśnie Unia.

– Naszym zdaniem jest to po prostu zamierzona manipulacja, bo to samo wyliczenie dodają do rachunków za prąd, w ramach tej kampanii. To działanie z premedytacją – dodają eksperci Polskiej Zielonej Sieci.

Jak mówi Wereszczyński, kolejną istotną sprawą jest fakt, że unijny mechanizm handlu emisjami (UE ETS) powinien działać na zasadzie metody kija i marchewki. Tak został zaprojektowany.

– „Energia pozyskana z węgla ma być droga, bo jej wytwarzanie niszczy klimat. Na czyste źródła energii jest za to dofinansowanie. Wiadomo było o tym od początku istnienia systemu, czyli od 2005 r. Podobnie jak o tym, że kwota pozwoleń będzie się zmniejszać, a ceny rosnąć” – zaznacza Wereszczyński.

Fit for 55 i cło węglowe

Komisja Europejska planuje z roku na rok zaostrzać politykę klimatyczną. Przyjęty w UE pakiet Fit for 55 zakładający redukcję emisji gazów cieplarnianych o 55% w 2030 r. względem emisji w 1990 r. wiąże się z szeregiem nowych wymogów oraz obostrzeń. Należy liczyć się z tym, że we wszystkich sektorach gospodarki odpowiedzialnych za emitowanie CO2 i innych gazów cieplarnianych wprowadzone zostaną nowe, ambitniejsze przepisy.

Przewidziana jest np. reforma obowiązującego systemu handlu emisjami oraz wprowadzenie tzw. „mini ETS”, czyli włączenie do EU ETS kolejnych gałęzi gospodarki. Obostrzeń może spodziewać się między innymi sektor transportu odpowiedzialny za znaczą część emisji. W przyszłym roku planowane jest również wprowadzenie na granicach Unii cła węglowego, nazywanego też cłem od śladu węglowego. Będzie ono obowiązywać na produkty importowane do UE z krajów, w których normy środowiskowe są znacznie mniej restrykcyjne. Tzw. mechanizm CBAM (ang. Carbon Border Adjustment Mechanism) będzie miał na celu zwiększenie konkurencyjności między firmami na obszarze UE i poza nim, czyli tam, gdzie ETS nie obowiązuje. Ministerstwo Aktywów Państwowych podaje, że cło będzie dotyczyło sektorów cementu, energii elektrycznej, żelaza i stali, aluminium oraz nawozów.

Polska za długo żegna się z węglem

Ceny energii znacząco wzrosły. Polska Zielona Sieć w rozmowie z Odpowiedzialnym Inwestorem tłumaczy, że w krajach o bardziej zróżnicowanych źródłach energii, w których jest np. więcej OZE, nie ma takiego szoku cenowego. Ale niestety, żegnanie się Polski z węglem jest pożegnaniem bardzo długim. Warto również wspomnieć, że ceny energii rosną obecnie także poza obszarem EU ETS – często jeszcze intensywniej.

Przykładem może być sytuacja w Serbii, czy w Turcji, gdzie ceny prądu rosną jeszcze szybciej, niż w Polsce. Wychodzi więc na to, że to ceny paliw kopalnych, które „przebiły sufit”, a zwłaszcza gazu (którego podaż Rosja ogranicza),zdecydowanie bardziej odpowiadają za wzrost ceny energii, niż sam ETS. Paliwa kopalne, na których opiera się nasza energetyka, podrożały znacząco, bo po uśpieniu spowodowanym pandemią koronawirusa gospodarki, chcąc odbić się od dna, ruszyły z pełną determinacją.

Należy przypomnieć, że Polska – jako jedyny kraj spośród wszystkich w UE – nie zobowiązał się do osiągnięcia celu neutralności klimatycznej do 2050 r. Przeciwnie, w energetykę węglową wpompowuje ogromne sumy. Jak wylicza Szymon Bujalski, znany jako Dziennikarz dla klimatu: „w styczniu Sejm przyjął ustawę, dzięki której górnictwo węgla kamiennego ma otrzymać w najbliższych 10 latach 28,8 miliarda złotych publicznego wsparcia. Z kolei w latach 1990-2020 dotacje państwa do górnictwa wyniosły ok. 130 miliardów złotych”.

Rządzący zamierzają utrzymywać wydobycie węgla do 2049 r. i za nic mają unijne obostrzenia. Jednocześnie wciąż zbyt mało inwestuje się w rozwój OZE, nie wspiera się transformacji energetycznej i przekwalifikowywania górników, a utrzymuje się przy życiu przestarzałą infrastrukturę, licząc na jej opłacalność i nieśmiertelność. Zdaniem specjalistów – nie tędy droga.

Gdzie trafiło ponad 25,3 mld zł?

Komitet Transformacji Regionu Turoszowa sprawdził, gdzie trafiło ponad 25 mld zł, które otrzymał krajowy budżet ze sprzedaży uprawnień do emisji CO2:

– 988 mln zł zostało przekierowane na Fundusz Rekompensat Pośrednich Kosztów Emisji,

– 8 mln zł dostał Krajowy Ośrodek Bilansowania i Zarządzania Emisjami (KOBiZE),

– 4 mln zł otrzymał Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej,

– 10 mld zł przeznaczono na rekompensaty dla odbiorców gazu, zamiast na Fundusz Transformacji Energetyki.

Warto zaznaczyć, że jest to kwota najwyższa spośród wszystkich krajów UE.

31% ze sprzedaży praw do emisji- tyle w teorii należałoby przekazać na fundusz celowy na unowocześnienie sektora energetycznego. Fundusz celowy miał rozpocząć działanie w bliżej nieokreślonym momencie 2022 r., jednak do tej pory nie powstał. Jak podaje Komitet Transformacji Regionu Turoszowskiego, niemalże 5 mld zł, zamiast na ten fundusz, zostało przeznaczone na dodatki osłonowe mające niwelować wydatki na ciągle rosnące opłaty za energię i ciepło.

Co dostali Polacy? Podwyżki!

Oznacza to, że do krajowego budżetu przekazano 96% z uprawnień do handlu emisjami CO2, podczas gdy połowa tych środków powinna zostać przeznaczona na modernizację polskiego systemu energetycznego. Polacy nie dostali więc w zasadzie nic, poza kolejnymi podwyżkami.

– „Czas węgla po prostu się kończy – na świecie coraz trudniej znaleźć finansowanie, chętne do współpracy banki czy ubezpieczycieli. Koszty tak produkowanej energii będą też coraz droższe (z opłatami za emisję czy bez)” – pisze Szymon Bugajski.

Polskie spółki energetyczne sieją dezinformację zrzucając winę za całe zło na europejski system handlu emisjami. W rzeczywistości za ceny prądu odpowiadają korzystanie z sieci, podatki i opłaty wewnętrzne oraz produkcja, z czego ta ostatnia składowa wynosi dwukrotnie mniej, niż przedstawiono na billboardach.

Wpływy ze sprzedaży uprawnień do emisji CO2 są niewłaściwie wykorzystywane. Jak donosi Business Insider „tylko niecałe 4 proc. poszło na fundusz wypłacający rekompensaty dla sektorów narażonych najbardziej na wzrost cen energii elektrycznej, a reszta, czyli 96 proc. rozpłynęła się w budżecie”.

– „Żeby zapobiegać uzależnieniu od tych kwot pozwoleń i systemu handlu emisjami (bo prawdą jest, że podnosi cenę produkcji energii, choć nie o tyle jak nam jest przedstawiane) trzeba stopniowo odchodzić od węgla. Szybciej i chętniej, niż czyni to Polska” – podsumowuje Wereszczyński z Polskiej Zielonej Sieci.


Autorka: Klaudia Urban