Wielcy nieobecni – czego brakuje w planach elektrowni atomowej w Polsce?

Żarnowiec elektrownia jądrowaNa zdjęciu porzucona elektrownia jądrowa w Żarnowcu (fot. Mzywial, CC BY-SA 4.0)

Energetyka jądrowa w największym stopniu angażuje publiczne pieniądze, wymaga niezawodnych procedur społecznych, angażuje całe pokolenia obywateli i musi się opierać na transparentnych i bezpiecznych zasadach. Tego wszystkiego w Polsce jednak wciąż brakuje.

Planowanie elektrowni atomowej w Polsce wygląda tak dobrze, że aż wydaje się to niemożliwe w świecie, który naznaczony jest coraz większą niepewnością i kryzysem. Nawet raport, który wydaje się być przyjazny całemu przedsięwzięciu sygnalizuje, że w perspektywie długofalowej, koniecznych do powodzenia projektu elementów brak. Przyjrzyjmy się zatem nieobecnym lub wyciszanym aktorom w procesie planowania elektrowni utożsamianej z „szansą na rozwój cywilizacyjny” naszego kraju.

Czy atom zniszczy nadmorskie kurorty?

Na lokalizację elektrowni atomowej wybrano gminę Choczewo nad Bałtykiem. Od wielu lat trwają prace mające na celu zwiększenie poparcia dla mieszkańców i samorządów. Problem polega na tym, że działania te koncentrują się na kwestiach technicznych i energetycznych. W raporcie pod znamiennym tytułem „Jak zaszczepić atom w Polsce. Scenariusze rozwoju energetyki jądrowej” kwestie wpływu na turystykę potraktowane są bardzo pobieżnie.

Problematyczny wydaje się sam sposób wydawania decyzji o lokalizacji: „W grudniu 2021 r. PEJ wybrała nadmorską lokalizację „Lubiatowo-Kopalino” w gminie Choczewo (woj. pomorskie) […] Decyzja nie miała charakteru prawnego, ale oznaczała merytoryczne zakończenie prac nad raportem środowiskowym.” Daniel Obajtek, prezes Orlenu, w wywiadzie dla TVP twierdzi, że lokalizacja jest już znana i że rząd prowadzi starania na miejscu, aby przekonać mieszkańców co do bezpieczeństwa planowanej inwestycji. Używa też sformułowania, że „będziemy prowadzić badania, które potwierdzą wybrane lokalizacje”.

Wójt Choczewa: chcemy być podmiotem a nie przedmiotem

Tego rodzaju podejście wzbudza podejrzliwość wśród mieszkańców i samorządów, które – jak twierdzą – nie są przeciwne energetyce atomowej, jednak nie czują, że traktowane są podmiotowo. W wywiadzie dla Biznes Alert wójt gminy Choczewo Wiesław Gębka mówi: „Mam świadomość, że to są inwestycje o charakterze strategicznym, że to ważne z perspektywy całego kraju. Nikt nie chce, aby za kilka lat dochodziło do wyłączeń dostaw prądu. Ale moim zadaniem jako włodarza jest zadbać dzisiaj o to, abyśmy byli jako społeczność podmiotem, a nie przedmiotem. Nie chcemy, aby rozmawiano z nami używając argumentów specustawy i innych opresyjnych aktów prawnych. Tak nie zbuduje się poparcia, a niechęć i sprzeciw.”

Mieszkańcy, jak twierdzi wójt, najprawdopodobniej pogodzili się z faktem, że poniosą ofiarę dla bezpieczeństwa energetycznego kraju, ale liczą, że na roli ofiary się nie skończy. Wójt ma prawo do wątpliwości, gdyż do dzisiaj nie zna podstawowych faktów dotyczących przyszłości jego gminy, nie chce, aby region, który turystyką i rolnictwem stoi, stracił, kiedy stanie się placem budowy elektrowni oraz linii wysokiego napięcia. Oczywiście liczy na wpływy do budżetu, jednak nie wie w jakim zakresie do tego dojdzie.

Nie znamy też faktów związanych z wywłaszczeniami, ale mieszkańcy mogą sobie to wyobrazić przysłuchując się debacie wokół planowanego Centralnego Portu Komunikacyjnego.

Wójt podkreśla: „Trzeba zrozumieć ludzi żyjących tu na co dzień, często od pokoleń. Ich głos powinien być słyszalny.”

Właśnie owa „słyszalność” i obecność perspektywy miejscowości turystycznej wydaje się nieobecna w całej dyskusji o polskim atomie. W raporcie o „zaszczepieniu” atomu w Polsce słowo turystyka nie pada ani razu! Bardzo możliwe, że Lubiatowo, które posiada jedną z najpiękniejszych plaż w Polsce, stanie się po prostu obiektem strategicznym polskiej energetyki.

Obietnica miejsc pracy i rozwoju nauki

Jednym z „wabików” dla Polski i Polaków w ramach budowy w zasadzie od zera elektrowni jądrowej mają być miejsca pracy. Już w pierwszym akapicie omawianego raportu padają słowa, że energetyka jądrowa: „To jeden ze strategicznych kierunków i celów polskiej polityki energetycznej, a potencjalnie także wehikuł do cywilizacyjnego rozwoju kraju”.

W dalszych partiach raportu coraz bardziej przekonujemy się, że chodzi tu głównie o rozwój techniczny, ale także w wymiarze kreowania zupełnie nowej gałęzi przemysłu i rozwoju naukowego. Co ciekawe to planowany projekt ma pociągnąć za sobą rozwój nauki, a nie na odwrót.

Pozyskanie pracowników graniczy dziś z cudem

Jednym z zasadniczych hamulców dla rozwoju energetyki atomowej w Polsce jest bowiem brak kultury technicznej w zakresie energetyki jądrowej, brak specjalistów, brak kadry uniwersyteckiej. Świadczy o tym nie tylko omawiany raport, ale także sytuacja w jedynej branży „atomowej” w Polsce, a mianowicie w medycynie nuklearnej, w ramach której brakuje nie tylko specjalistów, ale także odpowiednich wynagrodzeń.

W wywiadzie dla RMF24 pracownik reaktora „Maria” mówi: „Specyfika pracy jest taka, że bardzo trudno jest pozyskać pracownika z zewnątrz, który już ma kwalifikacje. To wręcz graniczy z cudem, bo takich ludzi po prostu nie ma”.

W przypadku budowanej elektrowni atomowej już dzisiaj wiemy, że w Polsce nie mamy specjalistów w tej dziedzinie, a tu potrzeba jest całego „łańcucha” ekspertów. Brak ludzi do pracy jest z resztą wymieniany, jako element negatywny scenariusza rozwoju energetyki atomowej w Polsce i to w zasadzie w każdym horyzoncie czasowym – nawet tym długofalowym. Aby bowiem wykształcić kadrę potrzeba wielu lat. W polskim przypadku wynika to nie tylko z samej konieczności wykształcenia specjalistów, ale też zbudowania niemal całego systemu ich edukacji.

Należy też zadać pytanie, jaka jest gwarancja, że polscy absolwenci kierunków „atomowych” będą chcieli pracować właśnie w Polsce, skoro przykład reaktora „Maria” pokazuje, że zarobki na tych stanowiskach są po prostu bardzo niskie. Wygląda na to, że „nasza” elektrownia atomowa budowana będzie nie tylko przy użyciu obcego paliwa, obcej technologii, ale także rękami osób z zagranicy, których będziemy musieli przekonać, aby pracowali właśnie u nas.

Wyważona dyskusja

Decyzja o budowie elektrowni atomowej zapadła centralnie. Na podstawie wyniku głosowania specustawy w sejmie można wnioskować, że poparcie dla budowy energetyki jądrowej w Polsce jest prawie jednogłośne – 446 głosów za. Przeciw głosowała jedynie trójka parlamentarzystów z partii Zieloni, a wstrzymała się od głosu również trójka posłów z PO. Zastanawiające jest skąd taki entuzjazm w społeczeństwie, co do technologii, która należy do najdroższych z możliwych, a Polska w zasadzie nie ma z nią doświadczenia.

Przeczytaj także: Czy stać nas na energię jądrową w Polsce?

Negatywnym aspektem planowania energetyki atomowej w Polsce może być właśnie pewna monotonia przekazu publicznego. Dojrzałe państwo demokratyczne charakteryzuje się raczej sporem politycznym, ożywioną dyskusją, a nie jedną linią argumentacyjną.

Prowadzona przez państwo polityka informacyjna na razie sprzyja poparciu dla atomu, ale specjaliści wskazują, że nie jest to trend stały. Świadczy chociażby o tym dynamika zmian – w Polsce ze sceptyków staliśmy się nagle entuzjastami. Już samo tempo tej przemiany daje do myślenia.

Polityczna decyzja centralizacji energetyki

Socjolog prof. Andrzej Rychard z PAN, który do omawianego raportu napisał część dotyczącą aspektów społecznych wskazuje, że obecny entuzjazm może być efektem „depolityzacji” debaty wokół atomu. Jego zdaniem zastanawiający jest właśnie ów błyskawiczny konsensus i entuzjazm. Jeżeli ta aprobata jest wątpliwa, to pytanie, co może to oznaczać dla procesu budowy energetyki jądrowej, który ze swej specyfiki jest długi, bardzo kosztowny i wymagający stabilności oraz niezawodność?

Twierdzi się, że decyzja o atomie była głównie polityczna, ale paradoksalnie to właśnie brak polityki pojętej jako debata publiczna zadecydowała o tym, że kierunek rozwoju tak strategicznej dla państwa dziedziny jak produkcja energii została w zasadzie zostawiona politykom, a nie obywatelom.

Czy nastąpi spadek zaufania społecznego?

Co się może wydarzyć, jeżeli proces budowy tak dużego przedsięwzięcia nie będzie się opierać na wyważonej ocenie, partycypacji społecznej i decyzjach popartych pluralizmem? Co nam grozi, jeżeli nie zostaną ujawnione prawdziwe koszty społeczne, a szczególnie koszty, jakie poniosą podatnicy i ostateczni odbiorcy energii elektrycznej? Z historii wiemy, że taki zaawansowany proces budowy elektrowni atomowej już raz zarzucono – w Żarnowcu. Kosztowało to państwo ogromne pieniądze i utratę potencjału społecznego a także naukowego.

Żarnowiec był inwestycją wręcz pompatyczną, większą niż Huta Katowice. Decyzję o niej podjęto nie tylko w systemie niedemokratycznym, bo w PRL, ale w styczniu 1982 roku, na początku stanu wojennego. Mówi się, że o zarzuceniu tego projektu zadecydowała katastrofa w Czarnobylu i lęk przed promieniowaniem, ale wiele wskazuje, że nie to miało decydujący wpływ.

Polska wyrzuciła już miliardy

Kiedy upadła żelazna kurtyna okazało się, że po prostu nie stać nas na kontynuację projektu elektrowni atomowej. Piotr Wróblewski, autor książki o z znamiennym tytule  „Żarnowiec. Sen o polskiej elektrowni jądrowej” pisze: „Minister przemysłu w rządzie Mazowieckiego, Tadeusz Syryjczyk, nadal uważa, że decyzja o zamknięciu Żarnowca była słuszna, a jego działania, które do tego doprowadziły, jak najbardziej prawidłowe. Jego zdaniem, w tamtym czasie Polski nie było stać na to, żeby tę budowę kontynuować, a gdyby nawet została otwarta, to i tak byśmy jej nie wykorzystali, bo mieliśmy na tyle dużo elektrowni węglowych i na tyle tani prąd, że elektrownia atomowa by się zupełnie nie opłacała.” Przypomnijmy też, że pomijając porzucenie społecznych nadziei, Polska budując Żarnowiec dosłownie wyrzuciła w błoto miliard dolarów.

Niemcy hucznie żegnali wyłączenie ostatnich elektrowni jądrowych:

Nie tylko historia zarzucenia tego projektu daje do myślenia w kontekście dzisiejszych planów „atomizacji Polski”. Po czasie wiemy też, że budowa elektrowni w warunkach nietransparentnych i niedemokratycznych oznaczała społeczne przyzwolenie m.in. na kradzieże z placu budowy. Ta postawa nie zmieniła się za bardzo do dzisiaj, o czym świadczy fakt, że w naszym kraju zdarzają się kradzieże nie tylko tłucznia z placu budowy autostrad, ale znamy przykłady defraudacji publicznych pieniędzy także w czasie kryzysu – vide afera z respiratorami czy wybory kopertowe.

Te wszystkie elementy społeczno-polityczne sprawiają, że taki scentralizowany i państwowy projekt jak wielka elektrownia jądrowa narażony jest na szereg problemów. Profesor Rychard zwraca też uwagę, że w Polsce zaufanie zarówno do władzy, jak i innych ludzi jest relatywnie niższe niż w innych krajach UE i różne w zależności od typu instytucji. To zaś tworzy trudny kontekst także dla polityki i rekomendacji dotyczących energetyki jądrowej.

Pandemia covid-19 pokazała też stosunek społeczeństwa do specjalistów – szczególnie w kontekście nie najlepszej polityki informacyjnej kraju. Prof. Rychard z PAN w raporcie dotyczącym atomu przywołuje właśnie pamięć o pandemii, jako wartą namysłu: „Warto odnotować, że spośród 26 badanych krajów z całego świata jedynie w Polsce to nie specjaliści systemu ochrony zdrowia uznawani byli za najbardziej godne zaufania źródło informacji […] Istnieje jednak uzasadniona obawa, że nabierające w Polsce znaczenia mechanizmy centralizacyjne będą promować podejście technokratyczno-eksperckie, sytuujące zwolenników atomu jako „racjonalnych”, a jego przeciwników jako „nieracjonalnych””. Istnieje też obawa, że społeczeństwo i tak będzie wiedziało swoje, nawet jeżeli w przypadku zagrożenia atomowego trzeba będzie zastosować się do bardzo wymagających procedur.

Państwo prawa i finansowanie – czyli kto za to zapłaci?

Energetyka jądrowa uznawana jest za inwestycję, w której inwestorzy komercyjni liczą na bardzo duży udział państwa w finansowaniu projektu. Partnerzy liczą też na gwarancję państwa w partycypacji w ryzykach. Dodatkowo przewiduje się bardzo wysokie koszty po stronie Skarbu Państwa i konieczność notyfikowania tego rozwiązania w Komisji Europejskiej, co wiązać się będzie ze skomplikowanymi negocjacjami.

Wobec takiego stanu nie dziwią pytania o koszty. Raporty mówią, że plany i budowa mogą kosztować nawet biliard zł. Prof. Piotr Stankiewicz z Centrum Oceny Technologii także zwraca uwagę, że długi okres wiązania się z bardzo drogą technologią wymaga odpowiedzialnego społeczeństwa i odpowiedzialnej władzy. Tymczasem w Polsce odnotowujemy jeden z najniższych w Europie wskaźników kapitału społecznego.

Prof. Stankiewicz podkreśla: „Z prowadzonych przeze mnie w latach 2009-2016 badań wynika, że najbardziej obawiamy się niedoskonałości naszej kultury bezpieczeństwa. Panuje przekonanie, często poparte doświadczeniami, że w Polsce kradnie się nawet tłuczeń z autostrad. Mieszkańcy Żarnowca mieli swoje własne doświadczenie w tym zakresie: większość domów w tamtych okolicach powstała z materiałów ukradzionych z placu budowy. Więc obawy dotyczą ewentualnego niedotrzymania standardów bezpieczeństwa”.

Obawa społeczna jest zatem spora i wcale nie musi dotyczyć aspektów technologicznych, ale właśnie prawno-finansowych.

Wiarygodność państwa będzie też konieczna w kontekście Unii Europejskiej, ponieważ Komisja Europejska będzie musiała zatwierdzić pomoc publiczną dla tak dużego przedsięwzięcia. Jeżeli to wszystko dodamy do siebie, to okazuje się, że piękny plan budowy elektrowni atomowej w Polsce ma skrzętnie ukrywaną, ale jednak widoczną piętę Achillesa. Problem polega jednak na tym, że planowana „atomizacja kraju” to nie inwestycja prywatnej firmy, która w najgorszym razie zbankrutuje. Jeżeli plany elektrowni atomowej upadną, to nie tylko wydamy po raz kolejny ogromne pieniądze na samo planowanie elektrowni, ale także nie zadbamy zawczasu o wypełnienie luki podażowej energii elektrycznej, która jest przez ekspertów prognozowana na najbliższe lata. Wtedy nasze entuzjastyczne plany „rozwoju cywilizacji” po prostu zgaszą światło.


Autorka: Hanna Schudy