Władze i rada gminy Bogatyni nie mają planu B dla węglowego monopolu. Mimo że optymistyczny – choć bardzo mało prawdopodobny – proces wydobycia węgla zakończy się najpóźniej za 25 lat, nie ma wizji co się stanie z miastem po tym okresie. Podczas spotkania konsultacyjnego 6 lutego przybyli radni gminy ironicznie prosili o przyszłościowe pomysły organizacje ekologiczne, a kiedy okazało się, że te nie są zgodne z opcją węglową, doszło do prób symbolicznego ścięcia głowy. Mimo że posłańcom nawet niepomyślnych wiadomości, nie powinno się tego czynić.
Trwają konsultacje społeczne dotyczące przyszłości wydobycia węgla brunatnego w odkrywce Turów. Fundacja Rozwój Tak – Odkrywki Nie oraz Stowarzyszenie Ekologiczne EKO-UNIA zorganizowały spotkanie dla mieszkańców, aby ci mogli zapoznać się z procedurą składania uwag oraz z założeniami raportu oddziaływania na środowisko przygotowanego przez PGE. Ocena tego raportu będzie ważna na etapie wydawania koncesji na wydobycie węgla. Inwestor zakłada dziś bardzo optymistyczną i nieostrożną strategię, tzn. przyjmuje, że do wydobycia węgla dojdzie a co więcej, że potrwa ono do 2044 roku. Takie działanie w przypadku państwowego koncernu energetycznego powinno niepokoić podatnika, bowiem w razie niepowodzenia różowej wizji eksploatacji, koszty poniesie właśnie on czy ona. Inną kwestią jest jednak działanie władz miasta – one chyba też podzielają beztroski scenariusz koncernu narażając nie tylko skarb państwa ale również mieszkańców Bogatyni na poważne straty już w niedalekiej przyszłości.
Brak wizji i krytyka posłańców niepomyślnych wiadomości
Spotkanie informacyjne w Bogatyni, dotyczące udziału mieszkańców w procedurze konsultacji społecznych, zorganizowały nie władze gminy czy inwestor, ale zewnętrzne organizacje ekologiczne. Zainteresowanie było spore, mimo że głos zabierali głównie PGE, radni oraz władze miasta. Reszta raczej milczała, poza mieszkańcami zdewastowanego Opolna-Zdrój, kiedyś pięknej miejscowości zdrojowej, po której została tylko nazwa. Mieszkańcy Opolna-Zdrój chyba cały czas liczą, że kopalnia wykupi w końcu całą miejscowość. W zasadzie tylko oni uzyskali konkretną odpowiedź ze strony koncernu – „Opolno-Zdrój nie zostanie zniszczone, ponieważ kopalni wystarczy tylko jego skrawek”. Poza tym zebrani mogli się dowiedzieć z wypowiedzi różnych przedstawicieli PGE, że nie ma przyszłości Bogatyni bez węgla.
Dość symptomatyczne było także jak PGE i radni potraktowali organizatorów spotkania, które w zasadzie powinni przygotować sami. Przypominało to atak na posłańca złej nowiny – skoro mówisz nam rzeczy, które nie są miłe dla naszego ucha należy cię skrytykować i stwierdzić, że cała ta opowieść o cenach za gazy cieplarniane i uprawnienia do ich emisji, odwracaniu się ubezpieczycieli od węgla, zmianach klimatu, braku wody w Czechach, kwaśnym drenażu górniczym, dewastacji zabytków, ryzyku monopolu węglowego, zanieczyszczeniu powietrza i wreszcie uciekającej szansy skorzystania już teraz z programów i środków transformacji energetycznej regionu, jest po prostu „opinią” „opłacanych” ekologów. Radni gminy, powtarzali, że to „ekolodzy” chcą zamknąć kopalnię, co w przypadku osób jednak najlepiej znających temat, zaskakuje. Muszą oni bowiem mieć świadomość tego, że ostateczna decyzja o koncesji i o przyszłości spalania węgla nie zależy ani od żadnej organizacji ekologicznej, ani nawet od nich samych, ale od władz państwowych, przepisów unijnych czy wreszcie samej koniunktury na rynku energii i postawy sektorów towarzyszących jak banki czy ubezpieczyciele. Większość przybyłych na spotkanie czekało najwyraźniej na jeźdźca na białym koniu wymachującego biznes planem, który jednak mieli zamiar przyjąć tylko wtedy, jeżeli odpowiadać będzie ich dzisiejszym wyobrażeniom. Zamiast firmy doradczej czy jeźdźca wybawcy przyjechały jednak organizacje ekologiczne, które nie przywiozły gotowej recepty ale wachlarz plusów i minusów trzymania się monopolu węglowego oraz propozycje pilnego włączenia się do transformacji regionu i do przygotowania się do odejścia od węgla
W zasadzie już po pierwszej prezentacji prawniczki z Fundacji Frank Bold Magdaleny Ukowskiej, radni gminy i PGE zaczęli zasypywać prelegentkę pytaniami, jaką wizję ma ona do zaoferowania mieszkańcom, skoro „chce ona zamknąć kopalnię”. Jest to oczywiście rozumowanie pokrętne, gdyż żaden prawnik nie ma do tego kompetencji, a prezentacja miała na celu zakreślenie ram samej procedury konsultacji raportu oddziaływania na środowisko. Spotkanie przerodziło się szybko w odbijanie piłeczki i wypytywanie ludzi, jak by nie było, z zewnątrz – co Pan lub Pani ma do zaoferowania naszym mieszkańcom? Burmistrz Bogatyni Wojciech Błasiak na samym spotkaniu dość ostrożnie artykułował swoje sympatie i wyobrażenia węglowe czy pomyślne wizje zalewania odkrywki, ale już w wywiadzie dla Radia Wrocław powiedział w zasadzie to, co twierdził jego poprzednik:
„Nie jesteśmy w stanie zrezygnować z węgla. Nie ma innej drogi jak ta, która prowadzi do udzielenia koncesji i wydobywania węgla do czasu, jak węgiel będzie w odkrywce”.
Atmosfera stawała się coraz bardziej nerwowa, gdyż głównie EKO-UNIA potraktowana została jako ktoś, kto życzy najgorzej społeczeństwu miasta. Przybrało to bardzo nieelegancką formę, co w XXI wieku razi tym bardziej, gdyż już w starożytności z nadzieją wierzono w zasadę, że posłańcom złej nowiny „nie obcina się głowy”.
Mimo głosów prowęglowych, nie wszyscy mieszkańcy podzielali optymizm władz i PGE. Rudolf Kuczyc z okolicznej Sieniawki powiedział wprost, że on z „wielkiej dziury” nie ma nic. Zwrócił uwagę, że biorąc pod uwagę dynamikę przemian ekonomicznych czy zmian klimatu on sam należy już do „przyszłych pokoleń”. Punktował brak wizji władz oraz PGE. Reszta mieszkańców nie zabierała głosu. Dominowało stanowisko katastroficzne a zarazem prowęglowe, deklamowane szczególnie przez wiceprzewodniczącego rady miejskiej Artura Oliasza, który powtarzał wielokrotnie, że czeka na „prawdziwych ekspertów od hydrogeologii” czy na osoby, którym „naprawdę” zależy na Bogatyni. Sam jednak zapytany o swoje plany dla Bogatyni odparł, że ich po prostu nie ma. Chodzi o plany dla gminy, czego nie ukrywali radni, zadłużonej, która „przespała ostatnie lata” i która najwyraźniej nadal ma zamiar śnić swój węglowy sen. Opór przed przyjęciem do siebie faktów był z jednej strony zrozumiały, z drugiej zdumiewający. Gdyż nawet jeżeli spełni się bardzo optymistyczna wizja władz Bogatyni oraz pracowników kopalni i elektrowni, że do wyczerpania złoża dojdzie w 2044 roku, to czasu na transformację i tak nie ma za wiele. Zostało około 25 lat czyli de facto jedno pokolenie, co znaczy, że dla osób już dzisiaj żyjących czy rodzących się w Bogatyni władze powinny zadbać o ciągłość trwania miejscowości, w której węgla już się nie wydobywa i nie spala. Obecnie Bogatynia wisi na włosku jednego źródła utrzymania gminy i głównego pracodawcy. A co na wypadek jeżeli wydobycie i spalanie węgla skończy się wcześniej?
Plan B?
Władze gminy są na razie jakby głuche na wszelkie argumenty dotyczące alternatywy. Mowa o alternatywnej energetyce śmieszyła cześć radnych, a przewodniczący Oliasz twierdził wręcz, że nowych technologii po prostu „nigdy nie widział”. Śmiechem kwitowano też argumenty o wyjątkowych zabytkach np. w Opolnie-Zdrój, które mogły by być jedną z dźwigni rozwoju gminy. Dziedzictwo kulturowe traktowane było raczej – przynajmniej przez tych, którzy zabrali głos – jako kula u nogi. Ale utrudnieniem mogą być one raczej jeżeli chodzi o rozbudowę kopalni, ta bowiem przewiduje zniszczenie budynków z przełomu wieków wpisanych do rejestru zabytków. Kiedy dr hab. Leszek Pazderski zwrócił uwagę, że mogą one być dla kopalni istotnym problemem na etapie starania się o koncesję, głos zabrał dyrektor kopalni, który zaznaczył, że inwestor nie ma zamiaru zniszczyć miejscowości Opolno-Zdrój. Te słowa były o tyle istotne, że mieszkańcy tej potencjalnie atrakcyjnej turystycznie miejscowości wciąż liczą na wykupienie ich nieruchomości przez kopalnię. Część domów w Opolnie-Zdrój została już wykupiona co z pewnością nie sprzyja rozwojowi, ale raczej kreowaniu miejscowości widmo i podziałów między mieszkańcami. Słowa PGE, że pomimo wykupu części nieruchomości, reszta domów jednak zostanie nad krawędzią, są najlepszym dowodem na to, że w planowaniu przyszłości nie można polegać na jednej i to optymistycznej strategii. PGE nie jest przecież instytucją charytatywną czy społeczną a jej strategia nastawiona jest na zysk, a nie troskę o społeczeństwo, szczególnie kiedy nie da się już na nim więcej zarobić. Oczywiście produkcja energii elektrycznej jest ważna, ale nie oszukujmy się – polski prąd z węgla należy do najdroższych w Unii Europejskiej a takie podmioty jak PGE raczej nie widzą interesu w tym, aby umożliwić produkcję prądu prosumentom. Poza tym, kiedy PGE skończy działalność, po prostu wyprowadzi się z Bogatyni i raczej nie byłoby przesadą przypuszczenie, że pozbawieni wyobraźni o przyszłości włodarze gminy – także.
Wyparcie na szkodę dobra publicznego
To, że ludzie wypierają złe scenariusze oraz że atakują czy obrażają się na tych, którzy zwracają im uwagę, nie jest niczym nadzwyczajnym z psychologicznego punktu widzenia. O ile jednak na poziomie jednostki jest to co najwyżej strategia nierozsądna, to już na poziomie władz gminy, związków zawodowych czy koncernu, który przedstawia się jako chlebodawca, podobne „chowanie głowy w piasek” może być działaniem na szkodę dobra publicznego. Władze zarzekają się, że nie chcą „powtórki z Wałbrzycha” przy okazji demonizując organizacje ekologiczne, tak jakby to one miały być przysłowiowym Balcerowiczem. Wszystko jednak wskazuje, że to właśnie „chlebodawcy Bogatyni” przy zupełnym braku myślenia o alternatywach rozwoju skazują mieszkańców i region na upadek. Ten jednak nie musi być tylko społeczny, ale też fizyczny, gdyż szkody górnicze, zalewanie złoża, osuwiska są po prostu kwestiami, o których się nie rozmawia. Radni i władze stawiają się niestety w pozycji demiurga, który mocą technologii i „wiedzy” zatrzyma zmiany klimatu czy utratę wody pitnej. Do tego wizja rekreacyjnego basenu po wyrobisku jest czystą fikcją i to w dodatku gigantycznie drogą.
Dr hydrogeologii Sylwester Kraśnicki podkreślał bowiem:
„Dynamiczne zmiany klimatu prowadzą w Polsce do wzrostu temperatur i przedłużających się susz. Ich skutkiem będzie niedobór wody w Nysie Łużyckiej, której zasoby wodne planuje się wykorzystać do zatopienia wyrobiska kopalni odkrywkowej Turów po zakończeniu wydobycia węgla brunatnego. To wydłuży czas jego zatapiania z planowanych 35 nawet do 100 lat. Tak długi okres rekultywacji będzie sprzyjać rozwojowi kwaśnego drenażu górniczego i napływowi kwaśnych wód siarczanowo-żelazistych do wyrobiska podobnie jak miało to miejsce w Niemczech. W raporcie oddziaływania na środowisko nie przeanalizowano żadnego z tych zagrożeń i nie opracowano środków zapobiegających rozwojowi kwaśnego drenażu górniczego.”
Przewodniczący związku, często zabierający głos mówił, że koncern odkłada środki na cele rekultywacji po skończeniu eksploatacji kopalni i elektrowni. Na miejscu burmistrza gminy domagałabym się natychmiast zabezpieczenia tych środków na koncie zewnętrznym od PGE nawet w postępowaniu sądowymi i notarialnym.
Jeżeli zaś chodzi o pogodne wizje ekonomiczno-transformacyjne władz oraz koncernu, należy jeszcze raz podkreślić, że na spotkaniu władze nie miały żadnego planu B, a do tego plan A jest zrobiony na styk i wysoce prawdopodobne, że nie zadziała tak, jakby tego chcieli autorzy raportu oddziaływania na środowisko. Co chociażby z nowym blokiem elektrowni Turów, jeżeli kopalnia nie dostanie koncesji? Ekolodzy, którzy przyjechali do Bogatyni mimo swojego negatywnego stanowiska w sprawie węgla nie są jednak decydentami o przyszłości Turowa. Ich rolą było zwrócenie uwagi, że przyszłość węgla na całym świecie a już szczególnie w Unii Europejskiej to właśnie szykowanie się do transformacji. Koniunktura na rynku energii czy gwałtowny rozwój technologii odnawialnych źródeł energii czy wreszcie polityka klimatyczna, czy też powiązany z tym bliski kryzys ekonomiczny mogą wpłynąć na decyzję o przyszłości Bogatyni i okolic szybciej niż sobie to ktokolwiek wyobraża. Dlatego region, podobnie jak robi to konińskie zagłębie odkrywkowe powinien już dzisiaj, natychmiast przygotowywać się do nieuchronnych zmian. Scenariusz odkrywkowy zweryfikuje także diametralna zmiana podejścia do węgla, w tym do PGE, największych podmiotów finansowych – towarzystw ubezpieczeniowych, reasekuracyjnych oraz banków.
Kuba Gogolewski, kampanier finansowy Fundacji „Rozwój TAK – Odkrywki NIE” podkreśla:
„Unia Europejska, do której należy Polska, jest zdecydowana drastycznie zmniejszyć emisje dwutlenku węgla już w ciągu następnych 10 lat. W związku z rozwojem tańszych odnawialnych źródeł energii zarówno w Polsce jak i u naszych sąsiadów energetyka węglowa będzie miała coraz większe problemy z osiągnięciem zysku. W obliczu tych megatrendów mieszkańcy i władze Bogatyni powinni być przygotowani na dużo szybsze zakończenie pracy przez kopalnię Turów niż moment, w którym dojdzie do wyczerpania złoża w 2044 roku. Oznacza to, że transformacja gminy Bogatynia oraz powiatu zgorzeleckiego musi rozpocząć się już dziś, gdyż okres kiedy będzie mogła korzystać z zysków pochodzących z kopalni oraz elektrowni Turów wynosi maksymalnie 26 lat, a prawdopodobnie będzie o co najmniej 15 lat krótszy.”
Szansa na sprawiedliwą transformację
Po spotkaniu w Bogatyni opadł kurz, mimo że pyły ze spalania węgla i składowania popiołów w odkrywce pokrywają miasto. Organizacje ekologiczne chociażby dlatego nie zapomną o mieszkańcach miasta. Ci z kolei, mimo że wciąż milczą, będą i tak decydować kto będzie reprezentować ich interesy w przyszłości a obecnie mogą się wypowiedzieć w konsultacjach społecznych. Dobra wiadomość, jaką zakończyło się spotkanie w Bogatyni jest bowiem taka, że plan B jest możliwy i że są na to środki m.in w UE właśnie na takie wrażliwe regiony powęglowe jak Bogatynia. Mieszkańcy z Zagłębia Konińskiego już po nie sięgają.
Radosław Gawlik z EKO-UNII w swojej końcowej prezentacji powiedział, że Bogatynia powinna już teraz wraz z władzami województwa rozpocząć proces tzw. sprawiedliwej transformacji energetycznej. Zacząć uczestniczyć w podobnym procesie w Polsce i UE jak to robi właśnie Zagłębie Konińskie czy Górny Śląsk. Czas jaki pozostał oznacza po prostu pieniądz i jest szansą na uniknięcie scenariusza wałbrzyskiego. Organizacje ekologiczne mogą co jedynie pomóc w tym procesie czy doradzić, to jednak władze i mieszkańcy są gospodarzami miasta, które za co najwyżej 25 lat czeka zmiana, jakiej przynajmniej polska historia tego miejsca nie pamięta.
Pełna relacja ze spotkania jest dostępna w Telewizji Bogatynia.
Część 1
Część 2
Część 3