W Białowieży, niedaleko strzeżonego pasa granicznego, członkowie i sympatycy „Zielonych” rozmawiali o transformacji energetycznej, w tym o bezpieczeństwie państwa. Okazuje się, że transformacja zamiast opierać się na rozproszonych źródłach wytwórczych i przesyłowych, sama jest „rozproszona”, tzn. pozbawiona kierownictwa i wizji. Na początku lipca przebudziły się też spółdzielnie energetyczne, które chcą przejść do ofensywy i walczyć z feudalnymi zapędami koncernów energetycznych.
Podczas debaty było buzujący entuzjazm Krajowego Związku Rewizyjnego Spółdzielni Energetycznych (KZRSE). Zmarły nagle niedawno Profesor Jan Popczyk, jeden z czołowych popularyzatorów i ambasadorów koncepcji budowania energetyki w sposób oddolny z udziałem społeczeństwa (elektroprosymeryzmu), chyba z zadowoleniem obserwuje z zaświatów, że polskie społeczeństwo chce być podmiotem w produkcji energii elektrycznej i że zaczyna budować trzy filary bezpieczeństwa energetycznego – lokalność, efektywność energetyczną i elektryfikację systemu.
Niebezpieczna bezczynność
Polska stoi przed poważnym wyzwaniem. Mamy coraz mniej czasu na transformację systemu energetycznego. Ta jest konieczna przede wszystkim ze względu na starzejące się bloki węglowe, które trzeba pilnie zastąpić nowymi mocami. Rozwiązania idą w kierunku gazyfikacji, w planach jest też elektrownia jądrowa. Problem tego rozwiązania polega na tym, że budowa m.in. elektrowni jądrowej jest czasochłonna, ale co ważniejsze paliwa – węgiel, gaz czy uran – nie są pochodzenia polskiego, ani nawet europejskiego. Co ważne, węgiel i gaz mają do tego taką wadę, że paliwo to trzeba spalić przez co rozwiązanie ma niekorzystny wpływ na środowisko, w tym na zmianę klimatu.
Aż dziw, że w naszym kraju tak dobrze ma się przekonanie, że węgiel gwarantuje nam niezależność. Paneliści – dr Krzysztof Bodzek z Politechniki Śląskiej, Łukasz Pałucki, prezes KZRSE oraz Radosław Gawlik ze stowarzyszenia EKO-UNIA wskazywali na problem „zamknięcia poznawczego” najważniejszych podmiotów w państwie odpowiedzialnych za transformację.

Wydaje się jednak, że to „zamknięcie” powodowane jest nie tylko brakiem wiedzy, ale też subtelną przemocą symboliczną jak blokowanie rozwoju OZE (wiatraki), odcinanie prosumentów od dostępu do sieci, ciągłe zmiany legislacyjne, w tym wprowadzenie net-billingu.
Rozproszona transformacja
Polska transformacja energetyczna to wyzwanie dla energetyków, ale jednocześnie temat osierocony politycznie – podkreślał do mocno Radosław Gawlik z EKO-UNII. Wiele się mówi o tym, żeby zachować węgiel, gaz czy atom – takie słowa padły przecież z ust prezydenta elekta krótko po wyborach. Niedobór wiedzy i impulsu do działania stara się wypełnić koncepcja od lat rozwijana na Politechnice Śląskiej przez zespół założony przez prof. Jana Popczyka, który już w 2006 r. mówił o konieczności tworzenia inteligentnego systemu opartego na rozproszonych źródłach energii elektrycznej. Tą można dzisiaj produkować bez użycia paliw kopalnych, co nie oznacza, że jest to technologia pozbawiona jakiegokolwiek wpływu na przyrodę.

Technologie PV, wiatrowe, ale przede wszystkim biogazowe, a do tego instalowane w sposób rozproszony, osadzone na terenie samorządów terytorialnych stanowią realną i merytorycznie uzasadnioną metodę transformacji, która do tego może zapewnić złoty Graal polityki – tanią i dostępną energię elektryczną. Nie od dzisiaj wiadomo, że cenami energii wygrywa się wybory. Tylko że w Polsce politycy od lat nie tyle zabiegają o tanią energię elektryczną, ale o zamaskowanie wysokiej ceny energii elektrycznej.
W Polsce dzieje się to przez kolejne „mrożenia” cen prądu. Ten zabieg nie tylko zafałszowuje obraz rzeczywistości, ale też oddala poznawczo cały proces produkcji energii elektrycznej w XXI wieku. Ludziom się wydaje, że dostęp do taniego prądu to sprawa oczywista, tymczasem coraz więcej mówi się w Polsce, że przez brak transformacji mamy nie tylko cały czas drożejący prąd, ale grożą nam też masowe blackouty, które stanowią poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa oraz zdrowia i życia ludzi.
Jak zaznaczał Łukasz Pałucki, prezes KZRSE, mieszkańcy wsi od dawna muszą sobie radzić z lokalnymi wyłączeniami prądu często trwającymi kilka godzin. Ale czym innym jest sytuacja, kiedy w scentralizowanym systemie może dojść do wyłączenia całej krytycznej infrastruktury, jak m.in. wodociągi, transport i komunikacja, czego zaznali niestety choćby powodzianie.
Konwersatorium wyprzedza trendy
Białowieża to miejsce symboliczne na rozmowy o bezpieczeństwie. Zaledwie kilka kilometrów od siedziby spotkania znajduje się Tarcza Wschód. W ostatnich dniach przyrodnicy przekonywali MON, aby postawić na bariery naturalne – bagna, gęste lasy, cieki. To zdumiewające, że musiało minąć tyle czasu, zanim doceniono to najtańsze, skuteczne i znane od wieków rozwiązanie.
Z transformacją energetyczną mamy tu kilka analogii. Naukowcy z wielu ośrodków akademickich w Polsce przynajmniej od 2006 r. przekonują i dyskutują nad kształtem transformacji energetycznej w kierunku monizmu elektrycznego. Oznacza to, aby w energetyce, transporcie i ciepłownictwie korzystać co najmniej w 90 proc. z energii elektrycznej, którą dzisiaj można produkować ze źródeł odnawialnych jak słońce czy wiatr, ale wciąż niedocenioną technologią są biogazownie, co dziwi tym bardziej, że Polska jest raczej rolniczym a nie górniczym krajem.
Ale nawet tu symptomatyczne są obawy, które można nazwać zabobonami – ludzie po prostu boją się wiatraków, lękają się odpadów ogniw PV, obawiają się wybuchu czy odoru biogazowi. Dlaczego zatem godzą się na atom, czy na rozsiane po całej Polsce fermy kur czy norek? Na to pytanie nie mamy jasnej odpowiedzi i można nawet mniemać, że energetycy czy inżynierowie nie zdają sobie sprawy z tego, że transformacja to nie tylko wyzwanie merytoryczne czy technologiczne.
Prawie 10 lat temu podczas kongresu kultury Maria Janion powiedziała, że lęk i obrona przed odejściem od węgla i transformacją jest tak silnie zakorzeniona w polskim społeczeństwie, że przyjmuje wręcz postać masochizmu, fałszywie pojętej martyrologii. Po 10 latach sądzę, że ten antymodernistyczny zwrot nie jest w Polsce spontaniczny, ale wspierany przez oligopole (takie jak choćby duże spółki energetyczne, sterowane w znacznej mierze przez decyzje polityków), które po prostu obawiają się utraty władzy.

Prace Konwersatorium pod przewodnictwem Politechniki Śląskiej i profesora Popczyka szły też w kierunku legislacji, bo do modelu rozproszonego należy zmienić np. prawo dostępu do sieci przesyłowych – jak widać wciąż nie udało się zdobyć większości dla tej idei. Całe szczęście profesor nie zostawił nas z pustką, a w Białowieży dr Bodzek pokazał w przystępny sposób jak lokalne społeczności energetyczne mogą się stać podstawą bezpieczeństwa energetycznego kraju.
Filary bezpieczeństwa energetycznego
W myśl Konwersatorium bezpieczeństwo rozumiane jest bardziej elastycznie niż to się przyjmuje obecnie. Model rozproszony energetyki dąży do tego, aby energia była tania, odporna na wstrząsy, jak np. działania wojenne czy katastrofy naturalne, ale przede wszystkim pokrywała odpowiednio przewidziane potrzeby, co przekłada się na efektywność.
Do tego niestety polskie społeczeństwo nie jest adaptowane, ani nawet edukowane w kierunku wyzwań współczesnej energetyki. Ludzie od lat prowadzeni są za metaforyczną „rączkę”, do tego dezorientowani ciągłymi zmianami przepisów, straszeni słabościami sieci energetycznych na potrzebny OZE, a nawet rzekomą rakotwórczością energetyki wiatrowej.
Tymczasem, jak podkreślał dr Bodzek, ostatnie blackouty w Hiszpanii czy w Czechach to efekt niedostosowania wielkich sieci przesyłowych do nowych wyzwań energetyki. W stosunku do OZE stosuje się praktyki przypominające polowanie na czarownice – jeżeli coś się dzieje złego z systemem elektrycznym to w mediach od razu pojawia się wyrok – winne są źródła odnawialne i nic nie zastąpi energetyki kopalnej i scentralizowanej!
Tymczasem dzisiaj należy rozpocząć od potrzeb, od wyzwań demograficznych, przemysłowych itp. Mało kto zdaje sobie sprawę, że już dzisiaj są określone ceny za jednostkę energii z elektrowni jądrowej, mimo że ta nie została wybudowana i nie wiadomo nawet ile bloków w Polsce powstanie.
W UE jeszcze przed wprowadzeniem Zielonego Ładu pojawiły się przepisy dotyczące „Taniej energii dla wszystkich Europejczyków”. Tania energia to ta, która jest produkowana lokalnie, ale też energia, która zaspokaja dobrze zdefiniowane potrzeby.
Aby ten model się ziścił, społeczeństwo musi wziąć sprawy w swoje ręce – tylko że te ręce są systematycznie wiązane. Łukasz Pałucki podczas wystąpienia w Białowieży opowiadał o działaniach operatorów, którzy potrafią odbierać prawo dostępu do sieci. Co więcej, jak argumentował, w Polsce własność sieci przesyłowych jest niejasna – powinna być ona domeną samorządów (bo na ich terenach znajduje się infrastruktura).
Tymczasem jest ona w rękach koncernów energetycznych mocno powiązanych z władzą centralną. Opowiadał o przykładach spółdzielni energetycznych, które próbują wywalczyć powrót do korzystniejszego systemu net-meteringu, który zachęca właśnie do produkcji lokalnej i efektywnej. Mówił o przykładach „przejadania” pieniędzy unijnych, o masowym montowaniu na terenach wiejskich instalacji PV, które następnie latami czekają na podłączenia do sieci.
W wypowiedziach czuć było ogromne rozczarowanie feudalnymi wręcz zagrywkami koncernów energetycznych i powiązanej w nimi władzy centralnej. Jak pokazał, władzy tej nie było jednak na granicy, kiedy wybuchła wojna w Ukrainie, kiedy w przygranicznym Hrubieszowie potrzebna była łączność, energia elektryczna i zarządzanie.
Energetyka według potrzeb
Współczesna energetyka oparta na źródłach odnawialnych potrzebuje innego zarządzania podażą i popytem. Przy planowaniu lokalnej produkcji energii ważne jest przeprowadzenie swego rodzaju spółdzielczego audytu, czyli ile i kiedy potrzebujemy energii elektrycznej, jak w tym wszystkim być prosumentem, stosować maksymalnie autokonsumpcję. To jest zarządzanie „z dołu do góry”, a nie poleganie na stałym dostępie do energii elektrycznej niezależnie od jej ceny. Podejście scentralizowane skutkuje m.in., tym, że w Polsce musimy płacić bardzo dużo za energię elektryczną w porównaniu z innymi krajami UE.
Produkujemy prąd głównie przy użyciu obcych paliw – nawet węgiel kamienny jest importowany, bo jest tańszy od rodzimego, wydobywanego często na ok. 1000 m głębokości. Ludzie często nie wiedzą, że np. w Australii dobry węgiel kamienny wydobywany jest metodą odkrywkową, wręcz koparkami, wprost z powierzchni Ziemi. Wobec tego polski węgiel nawet na polskie zapotrzebowanie energetyczne po prostu nie jest konkurencyjny, nawet jeżeli doliczymy chociażby koszty transportu morskiego.
Dodatkowym wyzwaniem jest woda niezbędna w energetyce konwencjonalnej, chociażby do chłodzenia czy do odwadniania kopalń.
Czy biogaz i spółdzielczość także wywoła entuzjazm?
Temat transformacji nie jest w Polsce należycie wyjaśniany społeczeństwu. Mówi się o tym częściej w kontekście strat. W zasadzie obowiązuje jedna narracja, że system węglowy zastąpi atom.
Wyobrażenia czerpią z dawno wytyczonych torów energetyki konwencjonalnej, w której mamy kilku dużych producentów oraz rozsiane po kraju linie wysokiego napięcia. Mapa podziału kraju przez cztery koncerny energetyczne przywołuje na myśl rozbicie dzielnicowe nad którym panuje wielki operator przesyłowy. Ludzie traktują produkcję prądu jako sprawę branżową, którą zajmują się energetycy, górnicy, spółki skarbu państwa.
Energetyka rozproszona przedstawiana jest z kolei jako zadanie dla hobbystów, coś niepoważnego a już na pewno nie coś, co może nam zapewnić bezpieczeństwo. Ale społeczeństwo powinno wiedzieć i potrafić produkować prąd, wiedzieć ile kosztuje, z jakich źródeł pochodzi.
Dzisiaj możemy się cieszyć, że aktywnie do działania weszli ci, którzy mają wiedzę i kompetencje, a do tego infrastrukturę. To samorządy. One mają możliwości nie tylko miksu opartego o OZE, PV czy turbiny wiatrowe, ale przede wszystkim biogazownie. To przecież samorządy mają oczyszczalnie ścieków i odpady bio. Samorządy są jednak onieśmielane, stawiane pod ścianą.

Jak mówił Pałucki: „Największy problem to ciągle zmieniające się prawo energetyczne. Ciężko coś zaplanować i zrealizować jak raz do roku zmienia się prawo. Powstanie Krajowego Związku Rewizyjnego Spółdzielni Energetycznych to powrót do idei, które od pokoleń kształtowały polską tożsamość. Spółdzielczość, oparta na współpracy, solidarności i wzajemnym wsparciu, jest wpisana w nasze polskie DNA. Tymczasem, społeczeństwo jest systematycznie onieśmielane, ciągle tylko słyszy jak niepewne są OZE i ile można stracić”.
Jest co najmniej zastanawiające, że w Polsce udało się w krótkim czasie zrobić dobrą reklamę dla atomu, natomiast OZE traktowane są w sytuacjach kryzysowych jak kozioł ofiarny.
Wystarczy podać przykład ostatnich wypadków w Hiszpanii czy w Czechach. Dr Bodzek podkreślał, że Czechy, które opierają swoją energetykę o źródła atomowe mają jeden z najdroższych cen energii oraz nie uniknęły blackoutu, podobnie jak Hiszpania. Spółdzielnie energetyczne, które jeszcze kilka lat temu były nowością, dziś stają się coraz ważniejszym graczem na rynku. Ich działalność opiera się na wspólnych inwestycjach w OZE, produkcji i dzieleniu się prądem w ramach lokalnych społeczności, a także na demokratycznym zarządzaniu i reinwestowaniu zysków w rozwój samorządów.
Rozproszona energetyka potrzebuje skupionej wizji
Rozproszony system energetyki nie pojawi się w głowach ludzi tak długo, jak sama wizja transformacji będzie „rozproszona”, czyli bez kierownictwa. Przykład atomu pokazuje, że masowa kampania komunikacyjna działa – o zaletach energetyki jądrowej dowiadywaliśmy się z reklam telewizyjnych czy z bilbordów przy autostradach.
Tymczasem to biogazownie mogą rozwiązać problem zawodności słońca i wiatru. Nie ważne czy lato, zima, noc czy dzień. Potrafią one pracować ciągle, a przy okazji rozwiązywać lokalny problem odpadów bio – tylko czy przeciętny Kowalski, nawet mieszkający na wsi, kiedykolwiek o tym dowiedział się z telewizji czy internetu?
Najnowsza rekonstrukcja rządu znowu oddzieliła „poważną” energetykę od OZE. Społeczeństwo już raz pokazało, że chce mieć kontrolę nad energią – dowodem są dachy pokryte PV, o czym mogliśmy jeszcze poważyć 10 lat temu. Spółdzielczość w głowach części społeczeństwa została zdyskwalifikowana w czasach PRL. Obawiam się, że ten entuzjazm może obudzić ponownie właśnie zmiana klimatu – w 2024 r. podczas powodzi w pewnym momencie wszyscy usłyszeli o hobbyście z Kotliny Kłodzkiej, który zaopatrywał najbliższe otoczenie prądem z OZE, mimo zdewastowanych sieci. Sądząc po bojowym nastawieniu Związku Rewizyjnego Spółdzielni Energetycznych, możemy usłyszeć o zaletach lokalnego prądu szybciej, niż na się wydaje.
Autorka: Hanna Schudy
Projekt realizowany w ramach Inwestycji G1.1.4 Krajowego Planu Odbudowy i Zwiększenia Odporności: Wsparcie dla instytucji wdrażających reformy i inwestycje w ramach REPowerEU