Jak polskie koncerny węgla brunatnego uczą się od niemieckich – łamać ludzi i przerzucać koszty na podatnika?

Jak polskie koncerny węgla brunatnego uczą się od niemieckich – łamać ludzi i przerzucać koszty na podatnika?Protest aktywistów na terenie Kopalni Turów, fot. Greenpeace

Po niedawnym proteście Greenpeace w odkrywce Turów opadł już kurz. Protest ten po raz kolejny sprowokował komentarze jakoby aktywiści widzieli przysłowiowe źdźbła w „oku” kopalni Turów, a nie dostrzegali „belki” w działaniach odkrywek czeskich i niemieckich. Okazuje się, że Niemcy i Czesi jak najbardziej protestują przeciwko swoim koncernom węgla brunatnego. Wydaje się nawet, że metody niemieckich koncernów są dużo bardziej bezwzględne – mimo, że z pozoru można traktować je jak wzór.

Tegoroczny protest w odkrywce Turów zaskoczył społeczeństwo, ale najbardziej chyba ochronę samej kopalni, która od lat staje się twierdzą. Komentarze społeczności lokalnej świadczą najlepiej, że temat transformacji to wciąż temat tabu. Oczywiście protest wywołał popłoch, zatrzymanie wydobycia, ale nie spotkałam za bardzo głosów oburzenia, że w sumie ani pracownicy PGE, ani miasto Bogatynia do dzisiaj nie mają żadnych zapewnień, kto jako ostatni wyłączy pompy w kopalni i skąd znajdą się środki na rekultywację. Protest zbiegł się czasowo z konferencją w Cottbus we wschodnich Niemczech, która dotyczyła czeskiego koncernu wydobywczego EPH, ważnego udziałowca w niemieckim koncernie LEAG, który wydobywa węgiel na terenie niemieckich Łużyc.

Niemcy od lat protestują przeciwko odkrywkom

Uwaga – ten tekst nie jest branżową relacją, to przestroga przed metodami koncernów energetycznych, którym najwyraźniej zazdrośnie przyglądają się również nasze polskie. Metoda koncernów to wycofywaniu się z rynku, kiedy biznes przynosi jeszcze jakieś zyski. Tzw. koszty rekultywacji czy np. uzdatniania wody, szkód górniczych są w tym ujęciu balastem, który należy jak najszybciej przerzucić na podatnika. To modus operandi prowokuje nie tylko rozważania moralne, ale przede wszystkim fundamentalne pytanie – czy wolny rynek w energetyce konwencjonalnej istnieje? Zdumiewające, że w Niemczech protest przeciwko EPH i LEAG przybiera spektakularne formy, mimo że tam od lat znana jest data końca wydobycia i jest ona zdecydowanie wcześniejsza niż w Polsce.

W teatrze w Cottbus, wspieranym także z pieniędzy koncernu energetycznego grany był spektakl “Elektrownia”, który gospodarkę rabunkową węgla brunatnego pokazał bez owijania w bawełnę. Obok pobliskiej odkrywki Nochten od lat trwa walka o półhektarowy las, kiedy u nas nawet konserwatora zabytków nie interesuje podupadanie domów przysłupowych np. w Opolnie-Zdroju. Kiedy społeczeństwo i ochrona kopalni Turów śpią spokojnie, koncerny planują sprytne pozbywanie się problematycznych aktywów węglowych. Jak się okazuje, metody te trenowane są już w Niemczech. Warto się temu przyjrzeć, zwłaszcza, że chyba ulegliśmy też metodom socjotechnicznym, które także mogły do nas przyjść z DDR, a temu ustrojowi do Rosji przecież nie było daleko.

Trzeba poznać strategię wroga, aby się bronić

Konferencja, o której mowa, odbyła się 12 kwietnia w miejscu symbolicznym, w byłym więzieniu w Cottbus, gdzie w czasie NRD przetrzymywani byli „uciekinierzy”, ale też krytycy systemu, a do tych należały też osoby z ruchu ekologicznego.

Głównym bohaterem konferencji był czeski koncern, który działa na terenie Niemiec. To niezwykle rozbudowana sieć korporacyjna – Energetický a průmyslový holding (EPH). Ta spółka dominuje w koncernie LEAG, który operuje w elektrowniach i kopalniach we wschodnich Niemczech. Symbolika byłego więzienia NRD ma znaczenie, ponieważ na terenie Łużyc sektor węgla brunatnego od lat traktował zarówno ludzi jak i przyrodę dość bezwzględnie. Wydaje się nawet, że sektor ten korzystał z doświadczeń policji i służb NRD, aby tłumić i rozbijać protesty ekologów właśnie we wschodnich Niemczech. Dziesięć lat temu w Berlinie na podobnym spotkaniu analizowany był nawet sposób działania koncernów, policji i służb wobec „ekologów”.

Metody te są także dobrze znane w Polsce, a w regionie Turowa – na pewno. Najprostsze metody stosuje się w kierunku osób krytycznych. Jak uczą podręczniki: „radykałów należy izolować i dążyć do ich złamania, stygmatyzacji. Przeciwko tym osobom stosuje się metody konfrontacyjne, prawne, przedstawia się je w najgorszym świetle, infantylizuje, a jednocześnie demonizuje”. Wypisz wymaluj działania związków zawodowych, górników i pracowników koncernu Turów wobec każdej dyskusji, która używać będzie słowa „transformacja”.

Okazuje się, że najwięcej trudu przeznacza się jednak na poradzenie sobie z idealistami, spośród których, odpowiednimi metodami, należy wyłuskać realistów. Ci z kolei, odpowiednio manipulowani, mają się stać oportunistami. Radzenie sobie z idealistami nie jest proste i wymaga czasu. Należy zyskać ich zaufanie, a więc czysto prewencyjnie dbać o długofalowe, trwałe zaskarbianie sobie akceptacji. Najważniejsze, aby nie było wątpliwości i uwag. Skoro zatem w obliczu tak eleganckiego i zgodnego z planem procesu odchodzenia od węgla w Niemczech towarzyszy tyle niewiadomych, to co może się wiązać z procesem transformacji w Polsce, który przynajmniej w Turowie wciąż uchodzi za temat przyszłościowy?

Czy na pewno rekultywacja jest zapewniona?

Być może spokój władz oraz mieszkańców regionu Bogatyni przez lata wydawał się niezmącony, ponieważ wydaje się, że koncern państwowy po prostu musi się zająć transformacją na poważnie. W Polsce mamy też regiony, gdzie operują koncerny prywatne – ciekawe byłoby zatem poszukanie analogii.

Nie mniej, na terenie Łużyc, ale po niemieckiej stronie działa koncern, który w dużej mierze należy do oligarchy, który inwestuje nie tylko w energetykę czy stalownie, ale posiada też media, prasę i telewizję w Czechach. Obywatele niemieccy patrzą mu na ręce, ale władze landów Saksonia czy Brandenburgia, kupując sobie spokój społeczny pozwalają temu prywatnemu koncernowi na wiele.

Podstawowe obawy budzi to, że EPH i LEAG od lat pozbywają się węglowych aktywów i nie do końca wiadomo, kto się zajmie rekultywacją. Powstała ostatnio m.in. „siostra” EPH Energy Transitions (EPETr), która w pełni przejęła aktywa węglowe LEAG i „zmniejsza swoje zobowiązania prawne poprzez restrukturyzację podmiotów podrzędnych w spółki z ograniczoną odpowiedzialnością GmbH”. Ten pomysł wygląda trochę jak nasza Narodowa Agencja Bezpieczeństwa Energetycznego (NABE), z tym że NABE miała być chyba bardziej „państwowa”. I chyba tu jest ta różnica, która być może uspokaja władze Bogatyni – nie tak łatwo ogłosić bankructwo czy niewypłacalność „państwowego” koncernu. Poza tym, EPH i LEAG stosują też swego rodzaju szantaż, że losy rekultywacji mają być zależne od zdolności finansowej spółki, a te z kolei będą dobre, jeżeli wydobycie potrwa jak najdłużej.

Mimo to, w Niemczech znana jest data końca węgla, czyli 2038 r., działa już centrum transformacji, proces przemian finansowany jest z pieniędzy federalnych, a do tego regiony węglowe korzystają z Funduszu Sprawiedliwej Transformacji. W Polsce, a szczególnie w regionie Turowa na razie nie znamy nawet planu transformacji i wmawia się, że wydobycie potrwa w Turowie do 2044 r. Może się okazać, że w przypadku nagłego zamknięcia PGE nie tylko ludzie zostaną bez pracy, ale nie wiadomo będzie kto poniesie koszty rekultywacji terenu. Nie wiadomo też skąd pochodzić będzie ciepło, a nawet woda dla miasta Bogatynia, bo infrastruktura miasta i kompleks Turów to naczynia połączone.

Zniewolony rynek węgla

Polska uchodzi za kraj zapatrzony w USA, lubimy indywidualizm i niechętnie patrzymy na interwencjonizm państwowy. Wobec tego zdumiewa, jak społeczeństwo przez lata przymykało oczy na rujnowanie wolnego rynku w energetyce. Mniej więcej od dekady wiadomo było, że inwestowanie w węgiel, budowanie nowych bloków energetycznych czy kopalń to proszenie się o problemy, a jednak projekty powstawały.

Wbrew logice wolnego rynku, przy dużym wsparciu pieniędzy publicznych. Przykład EPH pokazuje, że raczej nie był to wypadek przy pracy, ale cyniczne wykorzystywanie państwa, słabości władzy. Kreatywna księgowość jako termin weszła już na stałe do polskiego słownika i chyba kojarzona jest z kolejną cechą większości Polaków, czyli sprytem. Tylko że ten spryt państwowych spółek będzie nas sporo kosztować. Aby to zrozumieć, wróćmy do przykładu EPH.

Modus operandi koncernów węglowych, szczególnie tych, które pozostawiają po sobie tzw. wieloletnie, a może nawet wieczne, koszty nazywany jest metodą „złego banku” (z ang. bad bank). W Cottbus pierwszy raz usłyszałam tę nazwę i sądziłam, że to jakaś metafora, ale jak się okazuje, jest to właśnie rodzaj kreatywnej księgowości.

O wyjaśnienie tej metody poprosiłam ekonomistę Kubę Gogolewskiego, który od lat śledzi powiązania koncernów energetycznych, banków i towarzystw ubezpieczeniowych. Gogolewski jest koordynatorem projektów w Fundacji RT-ON wcześniej świadczył usługi doradcze międzynarodowym organizacjom pozarządowym.

Jak wyjaśnia: „Bad bank umiejętnie wykorzystuje zapisy prawne i rachunkowe, umożliwia zmniejszenie odpowiedzialności spółek, których funkcjonowanie wiązać się będzie w przyszłości z coraz większymi kosztami, szczególnie po zakończeniu działalności”.

Już to powinno otrzeźwić polskie społeczeństwo, gdyż od lat słyszę zapewnienia, że rekultywacja jest zagwarantowana prawnie, że spółki mają specjalny fundusz rekultywacyjny, że po prostu nie można tak sobie zakończyć działalności i odejść. Czyżby? Znamy przecież przykłady płonących odpadów, spółek widmo, które zostawiają gminy z problemem. Ale przecież nie można porównać firmy “krzak”, która bezczelnie pozbywa się odpadów niebezpiecznych do spółek skarbu państwa.

Nie można? Są przynajmniej dwa punkty wspólne – na początku wszystko jest legalne, a my mocno polegamy na zaufaniu – patrz metody socjotechniczne, które przez lata robią z ludzi idealistów, bo przecież ci krytyczni już dawno zostali wyśmiani, demonizowani i w ogóle wykluczeni.

Gogolewski twierdzi nawet, że: „tworzenie spółek typu bad bank wynika z przewagi po stronie podmiotów gospodarczych w stosunku do administracji państwowej”. Co to oznacza? Spółki te w wielu krajach wpływają na stanowienie prawa i poniekąd „moszczą sobie” gniazdo na trudne czasy, aby ostatecznie wszystko było legalne. Władze landowe w Niemczech od lat przymykają oczy na działania koncernu EPH, bo przecież płaci podatki, bo daje pracę. W konsekwencji istnieje spore ryzyko, że dojdzie do prywatyzacją korzyści, ale kosztami zostanie obciążone państwo oraz społeczność lokalna.

Gmina Bogatynia poza tym dostaje od lat do budżetu poważne wpływy od PGE i przecież, kiedy koncern zakończy działalność, zawsze może powiedzieć, że przecież gmina mogła wykorzystać te środki na inwestycje. Co więcej, właśnie przez te duże wpływy do budżetu gmina uchodzi za miasto bogate a to wyklucza możliwość pozyskiwania wielu środków publicznych właśnie na inwestycje infrastrukturalne. A te mogą być spore, bo oprócz rekultywacji wyrobiska mogą się pojawić problemy z zażelazieniem wód powierzchniowych.

Po niemieckiej stronie, w miejscach gdzie zostały wyłączone pompy, wody powierzchniowe zabarwiły się na kolor rudy, ale uzdatnianiem wody zajmuje się już przedsiębiorstwo miejskie. Górnictwo węgla brunatnego często chwali się, że generuje najtańszą energię na rynku, ale przemilcza to, że wieczne koszty które generuje poniesie już nie przedsiębiorstwo, ale państwo. Bardzo to pokrętne pojmowanie wolnego rynku.

Takie jednak metody stosowane są już dzisiaj za naszą zachodnią granicą. W Polsce przecież też miała powstać agencja NABE i można tylko wierzyć, że ostateczne porzucenie tego pomysłu było efektem zbyt wielu pytań – kto zajmie się ogromnymi kosztami rekultywacji i innych. Narodowa agencja?

Bez owijania w bawełnę – sztuka wprost krytykuje koncerny energetyczne

Dyskredytowanie, demonizowanie czy nawet atakowanie organizacji pozarządowych, które od lat domagały się ochrony środowiska było sprawną metodą na pozbycie się ludzi krytycznych, ale też myślących do przodu. Zdumiewające jest to, że niezależnie od państwa i szerokości geograficznej zwolennicy wydobycia węgla bardzo podobnie wypowiadają się o ekologach – zło wcielone, przekupieni aparatczycy, wręcz demony.

Ich obawy budzą przecież nie tylko wycinki drzew, niszczenie rzek, ale sam proces legislacyjny. Okazuje się, że przepisy zostały wiele lat temu stworzone w taki sposób, bo w zasadzie możliwe jest w każdym kraju stworzenie z koncernu energetycznego złego banku.

„W Polsce to sam rząd prowadził analizy w jaki sposób można przejąć aktywa węglowe od spółek pod kontrolą Skarbu Państwa, w ten sposób uspołeczniając koszty wynikające z błędnych decyzji biznesowych i politycznych ostatnich dekad” – wyjaśnia Gogolewski.

Nie wiadomo do końca dlaczego nie doszło to utworzenia NABE. Społeczeństwo nie było włączone w proces tworzenia tej agencji, ale raczej zostało poinformowane o takich pracach. Już wtedy z resztą górnicy zaczęli przeczuwać, że takie prace mogą się wiązać z dużo wcześniejszym zamknięciem kompleksu. Tak naprawdę do dzisiaj nie wiadomo, jakie PGE ma plany i nawet władze samorządu Bogatynii mówią, że kontakt się urwał. Spotkania, konsultacje odbywają się za zamkniętymi drzwiami. Zagmatwanie sytuacji jest poza tym jedną ze strategii.

Grafika przedstawiająca powiązania koncernu EPH przypominają język Pytii, podobnie zresztą jak kolejne uzasadnienia sądów w kwestii dalszego działania koncernu. Niepokoi jednak bierność polskiego społeczeństwa i łatwe uleganie socjotechnikom, które prowadzą do wyparcia i wręcz syndromu sztokholmskiego.

W Cottbus spektakl ukazujący wprost podłe praktyki największego pracodawcy w regionie nie tylko był możliwy, ale też grany przy pełnej sali niemal przez dwa lata. W Polsce to coś niewyobrażalnego. Być może niemieckie społeczeństwo nauczyło się jednak czegoś ze swojej historii – uważaj na wilka w owczej skórze, uważaj na dobrego wujka i na narodowe agencje. W Bogatyni powiedzieć coś krytycznego o PGE to jednak wciąż świętokradztwo.


Autorka: Hanna Schudy