Trójstyk niezgody – jak Polacy nie chcieli usłyszeć Czechów i Niemców

Kontrdemonstracja górników - wspieramy Turówfot. Filip Pobłocki

Miejsce symboliczne na styku trzech granic, gdzie rzeka Lubota wpada do Nysy Łużyckiej. Mała kładka pozwala na przejście ze strony polskiej na czeską, most łączący Polskę z Niemcami jest trochę dalej. Ale to nie brak mostu sprawia, że sąsiedzi nie mogą się ze sobą dogadać. Górnicy z Bogatyni nie dali dojść do słowa sąsiadom, którzy od lat upominają się o problem wody pitnej.

Relacja dr Hanny Schudy.

W niedzielę, 30 sierpnia odbył się protest ekologów i mieszkańców w sprawie kopalni Turów. Hasłem wiodącym było „Pragnienie sprawiedliwości” – coś, czego domagają się sąsiedzi kopalni z Czech i Niemiec, ale też mieszkańcy Polski, którzy są poszkodowani pracą kopalni Turów, szczególnie z tytułu gospodarki wodnej, hałasu czy zmiany klimatu. Mieszkańcy i władze regionu zdają sobie sprawę, że PGE i węgiel brunatny stanowią podstawę zatrudnienia w powiecie zgorzeleckim. Wiedzą, że miasto Bogatynia boryka się z problemem przestępczości zorganizowanej, a ostatnia sytuacja „bezkrólewia”, kiedy z nieznanych przyczyn zrezygnował ze stanowiska burmistrz miasta, nie napawa nadzieją. Sąsiednie Niemcy i Czechy już dzisiaj zatrudniają bogatynian.

Łańcuch ludzi na Trójstyku granic w Turowie

fot. Filip Pobłocki

Związki zawodowe, które 30 sierpnia w zasadzie przegoniły ekologów protestujących razem z Czechami i Niemcami, zrobiły chyba krecią robotę dla PGE, które samo obecne nie było, ale ustami związkowców krzyczało o konieczności zachowania kompleksu energetycznego jak najdłużej. Dodajmy, że w ostatnich miesiącach kompleks pracuje na zwolnionych obrotach. Pandemia Covid, a do tego taniejący prąd z OZE doprowadzają do tego, że PGE Turów w zasadzie staje się problemem, a nie siłą napędową polskiej gospodarki.

Połączenia brak

Krzyki i przepychanki są oczywiście wyjątkowe i były efektem konfrontacji związkowców górniczych z mieszkańcami i ekologami z Polski, Czech oraz Niemiec. Na co dzień relacje między Czechami a Polakami oraz Polakami a Niemcami pewnie są pełne kontaktów zawodowych, łączonych rodzin itp. Jednocześnie na arenie stosunków międzynarodowych wrze. Nie lepiej jest też między sąsiadującymi gminami. Jedni pracują w kompleksie energetycznym i cieszą się z miejsc pracy, drudzy twierdzą, że kopalnia może ich pozbawić wody pitnej.

Kilkakrotnie dochodziło do wspólnych spotkań Czechów i Polaków. Prawie zawsze kończyły się one awanturą o wodę i odpowiedzialność. W ubiegłą niedzielę do kłótni nawet nie doszło. Polscy związkowcy w koszulkach z czeskim symbolem „Krecika” krzykiem i piszczałkami uniemożliwili wypowiedzenie się Niemcom i Czechom.

Wieloletnie utrzymywanie, że kopalnia Turów nie wpływa na wody po stronie czeskiej, zmotywowało naszych sąsiadów do wejścia na drogę prawną. Czeska agencja prasowa ČTK poinformowała w sierpniu, że, „Polska w zasadzie nie komunikuje się z Czechami i nie dostarcza informacji ani dokumentów, o które oni proszą” i „nie przestrzega procedur określonych w prawie UE”. Kiedy Czesi złożyli petycję przeciwko rozbudowie odkrywki na szczeblu UE, europosłanka PiS Anna Zalewska – była minister edukacji odpowiedzialna „reformę” systemu edukacji, również „zasłużona” w zablokowaniu  energetyki wiatrowej – stwierdziła, że Turów nie ma wpływu na stan wód w regionie, problem jest wyimaginowany, a kontynuacja wydobycia nie jest sprzeczna z celami Porozumienia Paryskiego.

Kłótnia o wodę to jedno, ale związkowcy przede wszystkim boją się utraty miejsc pracy, ale nie są najwyraźniej gotowi do rozmów o koniecznej transformacji. Miasto ani PGE nie szykują się na transformację i wykorzystanie olbrzymich funduszy UE na nowe miejsca pracy i naprawę szkód środowiskowych. Górnicy chcą tylko eksploatować do 2044 r., ale też wiedzą, że jeżeli kopalnia padnie, to może czekać ich bruk – do 2044 roku pozostało jak by nie było 24 lat, a obecnie region uzależniony jest od monopolu zatrudnienia.

Protest na Trójstyku, Turów

fot. Filip Pobłocki

W niedzielę słychać było głównie wyzwiska, ale już wywiady dziennikarskie były bardziej wyważone. Miejsca pracy powracały cały czas: „Jak kopalnia padnie nie będzie tu nic. Przestępczość, będą ludzi zabijać na ulicach”. „Nie można gwałtownie zamykać kopalni, bo cały region jest od niej zależny”, „Niech organizacje ekologiczne zrozumieją, że po pierwsze kopalnia nie wpływa na wodę w Czechach, a po drugie, że pracownicy są zdeterminowani i nie oddają kopalni”.

Ze strony organizatorów mowa była o konieczności przygotowania się na koniec wydobycia, które i tak nadejdzie:

„Nie sądzę, że przy obecnej polityce klimatycznej Unii Europejskiej tak kopalnia przetrwa chociażby 10 lat” – mówił prof. Leszek Pazderski, ekspert  z Greenpeace.

Niestety tych argumentów nikt nie słucha. Górnicy boją się o pracę, ale zamiast szukać sposobów na transformację swoich miejsc pracy uparcie dążą do wyparcia problemu. Sądzą, że to ekolodzy są przeciwni ich miejscom pracy, ale prawda jest taka, że ekolodzy jedynie upominają, że dalsze i bezdyskusyjne upieranie się przy status quo może jedynie pogorszyć sytuację, jeżeli dojdzie do zamknięcia odkrywki i w ślad za nią elektrowni. Prawda jest brutalna i nie zależy od woli związkowców – era węgla się kończy. Niepewność tego górniczego miasta sączy się z każdego kąta.

Pokojowy symbol Czech na koszulkach związkowców

Atak na Czechów i Niemców, na działaczy Koalicji „Rozwój Tak – Odkrywki Nie”, czy wyganianie ich „do Warszawy”, przerosły wyobrażenia osób zebranych na wspólnym proteście, który miał być pokojowy. Związkowcy napierali, nachalnie fotografowali, padały pytania „czy jesteśmy Polakami”, „ile wam płacą” itp.

Kontrdemonstracja górników - wspieramy Turów

fot. Filip Pobłocki

Policja nie interweniowała, chociaż to być może dzięki niej nie doszło do aktów przemocy fizycznej. Wyzwiska od „zdrajców” czy „Folksdojczów”, zrzucanie banerów i zasłanianie polską flagą haseł ekologicznych nie stanowiły jednak dla stróży porządku pretekstu do odsunięcia napierających związkowców na legalnie zarejestrowaną demonstrację, W kontekście wymaganego przez organizatora „dystansu społecznego” było dość zastanawiające, kto tu kogo pilnuje.

Wyśmiewanie Czechów za ich „urojone” problemy z wodą już dawno sprowokowało naszych sąsiadów do działania. Teraz pojawił się jeszcze nowy motyw, którego nikt nie potrafił pojąć. Otóż związkowcy przyszli na starcie z Czechami w koszulkach z pokojowym symbolem Czech a mianowicie „Krecikiem”, który ubrany w kask oraz wyposażony w górnicze emblematy miał być zwolennikiem Turowa. Wyglądało to kuriozalnie, a do tego mogło być chyba odebrane jako kolejna próba „najazdu” na Czechy. Oto ci, którzy korzystają z eksploatacji węgla, która dla sąsiadów jest jedynie problemem, przyszli krzyczeć z milusińskim krecikiem na piersi „Do domu”. Podczas gdy oryginalny Krecik mówi w zasadzie tylko „Ahoj”, a jego pozawerbalne odgłosy są kwintesencją ciepła oraz przyjaźni, związkowcy z Krecikiem na piersi krzyczeli „zdrajcy”.

Nie wiem czy związkowcy zdają sobie sprawę z symbolicznego znaczenia przejęcia symbolu, który niesie pociechę w świat i jest marką jednoznacznie kojarzącą się z Czechami. To może paradoksalnie przyspieszyć determinację społeczeństwa i władz czeskich w Parlamencie i Komisji Europejskiej domagających się zamknięcie Kopalni. Nie było jednak opcji, aby związkowcom przekazać cokolwiek. Tak jakby myśleli, że zagłuszą i wygwizadają problem.

Są oni bowiem przekonani i wierzą w to zapewne, że ekolodzy „chcą im odebrać pracę”. Tylko że to nie ekolodzy zadecydują o końcu wydobycia i spalania węgla w Turowie. Górnicy trwają w przekonaniu, że będzie dobrze, kiedy już nawet Radio Maryja 31 sierpnia 2020 r. w dość bezstronny sposób informuje, że polskie górnictwo przeżywa ogromny kryzys, a rząd szuka „wsparcia z Polskiego Funduszu Rozwoju na bardzo znaczącą kwotę, która pozwoli firmie PGG przetrwać najbliższe miesiące”.

Coraz więcej mówi się też poważnie o tym, że PGE, aby ratować swoje rachunki wycofa najprawdopodobniej węglowe aktywa do osobnej spółki, aby móc starać się o pieniądze na rozwój nowej marki opartej o OZE. Wiadomo też, że projekt kopalni w Złoczewie dla Bełchatowa nie ujrzy światła dziennego z tych samych powodów, dlaczego zakończy pracę Turów – z powodu nieopłacalności i niewydolności względem ciągle rosnących wydatków na ochronę środowiska.

Związkowcy chwalą, że kopalnia i elektrownia poczyniły wiele dla ochrony środowiska, ale niestety nie zdają sobie sprawy, że jest to studnia bez dna. Nie da się bowiem produkować prąd z węgla w sposób „ekologiczny” w Unii Europejskiej. Niemcy i Czesi określili już datę odejścia od węgla. Polska unika tego tematu jak ognia.

Łańcuch ludzi na Trójstyku granic

fot. Filip Pobłocki

Dialog i mediacje już się zakończyły. Po ostatniej niedzieli widać też, że z turowskimi górnikami nie da się porozmawiać, szczególnie, jeżeli są w grupie. Ciekawe w jakim symbolu przyjadą na protest przed PGE albo przed rząd, kiedy okaże się, że nowy blok w Turowie nie zostanie oddany do użytku w przyszłym roku, a kopalnia zakończy pracę najwyżej za parę lat.

Szkoda też, że Trójstyk, który przez lata traktowany był jako miejsce, które łączy, zostanie zapamiętany, jako pretekst do wykrzyczenia „zdrajcy do domu”. Należy też zapytać, kto naraża Polskę na straty? Ekolodzy, którzy reagują na katastrofę klimatyczną, czy górnicy, walczący o zachowanie pracy. Wydaje się bowiem, że obie grupy powinny stanąć razem na demonstracji i pytać – gdzie jest rząd, właściciel PGE, który nie dba o ambitny, nieuchronny plan transformacji Zagłębia Turoszowskiego. Gdzie jest rząd, który pozbawia subregion jeleniogórski udziału w 3,5 mld Euro z Funduszu Sprawiedliwej Transformacji?

Protest na Trójstyku

fot. Filip Pobłocki


Autorka: Hanna Schudy