Zielony Ład pod kołami traktorów. Co to oznacza dla rolników?

Zielony Ład pod kołami traktorów. Co to oznacza dla rolników?

Rolnikom w Unii Europejskiej wiedzie się ostatnio gorzej. Protestują. Główne ich żądania są dwa: zahamowanie napływu żywności spoza UE, zwłaszcza z Ukrainy oraz odrzucenie unijnej polityki Zielonego Ładu.  

Zniesienie unijnych ceł miało być pomocnym gestem dla walczącej Ukrainy. Ekonomiczne i strategiczne efekty tego wsparcia nie są oczywiste, ani proste do wyliczenia. Kto na tym najwięcej zyskał? Państwo ukraińskie? Ukraińscy żołnierze na froncie? Czy oligarchowie, właściciele ukraińskich ziem? Czy policzono korzyści drobnych producentów rolnych w Ukrainie, którzy znaleźli u nas rynek zbytu? Nie należy zapominać o zyskach polskich pośredników, beneficjentów ożywionego handlu z Ukrainą. Trudno wszystkie te rachunki pokazać i rozdzielić – ile i kto zarobił na otwarciu granic dla ukraińskich towarów.

Protesty wskazują jasno, kto stracił.  

Z powodu bliskiego sąsiedztwa żywność z Ukrainy do Polski trafiła szybko i w dużych ilościach. Zabrakło przepisów wymuszających tranzyt, zabrakło kontroli jakości. Wprowadzone (bez zgody UE) embargo nie okazało się dość skuteczne, by odwrócić skutki zakłóceń na rynku.  

Traktory, gnojowica, palone opony zjawiły się także w centrach wielkich miast Zachodniej Europy. Obniżenie rentowności dotknęło nie tylko polskiego rolnika. W całej unii rolnicy żądają zamknięcia granic dla taniej żywności z krajów zewnętrznych. Równocześnie i nie mniej żarliwie sprzeciwiają się unijnej polityce klimatycznej. Hasło „Zielony Ład do kosza” połączyło wszystkich protestujących.  

Kryzys trwa, chociaż proponowane w Zielonym Ładzie „kolejne zabójcze restrykcje” jeszcze nie weszły w życie.  A te które obowiązywały od wielu lat, tak bardzo do tej pory nie doskwierały rolnikom. 

Żeby kompleksowo leczyć obecny kryzys, należałoby szerzej rozpoznać główne jego przyczyny.  

Handlowe strumienie żywności wskutek wojny pozmieniały kierunki i natężenia. Na rynku europejskim pojawiły się wielkie ilości zbóż, jaj, miodu, owoców i zapewne innych towarów, które przybyły tu spoza UE. Płody rolne napływają nie tylko z Ukrainy. Mniej się mówi o przepustowości granicy z Białorusią (a tam nie widać protestów). Transporty jadą też z Rosji pokrętnymi drogami, mimo sankcji.  

Handel żywnością ma zasięg ogólnoświatowy. Towary do krajów UE płyną także z innych kontynentów, np. z Ameryki Południowej i z Afryki.   

Za nadmierną podaż produktów rolnych w Europie odpowiada więc nie tylko zniesienie barier w handlu z Ukrainą. Rynek intencjonalnie i znacząco destabilizuje Rosja. W handlu globalnym ogólna podaż i kierunki przepływu płodów rolnych zależą też od sezonowego urodzaju w różnych częściach świata.  

Każdy z czynników tu wymienionych wpłynął na rynek rolniczy. Europa po rozluźnieniu wewnątrzunijnego protekcjonizmu jest dużo bardziej podatna na efekty nie zawsze uczciwej konkurencji wolnorynkowej. A to one odebrały rolnikom poważną część dochodów. 

Nie jest to pierwszy, ani wyjątkowy kryzys, do którego doprowadził poluzowany żywioł wolnego rynku z udziałem wielkich graczy.  Destabilizujące działania Rosji należą do arsenału praktyk monopolistycznych, których globalny wolny rynek nie zwalcza, wręcz im sprzyja.    

Zawinił rynek.  Obrywa Zielony Ład 

Rynek niezależnie od tego, że w krajach Unii jest częściowo regulowany (szczególnie w branży rolniczej poprzez wysokie dopłaty), w perspektywie szerszej pozostaje żywiołem nieprzewidywalnym, podatnym na manipulacje, a przy tym bezosobowym. Liberalne prawo handlowe traktuje ten niesforny byt z pobłażaniem. Mając wiele prawnych przyzwoleń wolny rynek jako całość pozbawiony jest prawnej podmiotowości, a tym samym odpowiedzialności.  

Globalny wolny handel żywnością jeszcze nie sprostał zadaniu harmonizowania rynkowych dostaw z potrzebami ludzi. W skali świata widać to jaskrawo. Nadprodukcja żywności w krajach, gdzie większość rolnictwa ma charakter przemysłowy, nie likwiduje obszarów głodu i niedożywienia w innych krajach. Mechanizmy wolnorynkowe w połączeniu z praktykami monopolistycznymi prędzej doprowadzają do marnotrawstwa żywości niż do dzielenia się nadwyżkami produkcji.

Z drugiej strony – dzielenie się nadmiarem wyprodukowanych towarów nie powinno być jedyną ani główną strategią pomocy krajom ubogim. Zwłaszcza, kiedy bardziej pomaga to producentom w upłynnieniu towaru niż społecznościom uzależnionym od pomocy w samodzielnym rozwoju.

Liberalizacja rynku nie zapobiega nadprodukcji w pewnych rejonach i spadkom cen, a nierzadko sprzyja okresowym turbulencjom i zachwianiu równowagi rynkowej.  

Nie sposób jednak rynek o cokolwiek obwinić ani pociągnąć do odpowiedzialności. Znacznie prościej zidentyfikować rzekomego wroga w postaci przepisów, które ograniczają żywioły rynku i sterują nim w kierunku bardziej zrównoważonego rozwoju. A takimi właśnie są regulacje proponowane w strategii Zielonego Ładu.  

Ochrona klimatu, zdrowia i bioróżnorodności nigdy nie będzie zgodna z dążeniem do maksymalizacji zysków w branży rolniczej (tak samo jak i w żadnej innej branży). Nie znaczy to, że celem Zielonego Ładu, jak mawiają jego krytycy, jest „zniszczenie europejskiego rolnictwa”. Bynajmniej. Chodzi przede wszystkim o osłabienie w krajach UE trendu dalszego uprzemysłowienia i chemizacji w produkcji żywności. Zielony Ład (w części dotyczącej rolnictwa) zmierza do ograniczenia stosowania pestycydów, nawozów sztucznych i antybiotyków, wspiera rozwój gospodarstw ekologicznych, skłania do rekultywacji gleb, sprzyja skracaniu dróg transportu między producentami i konsumentami. Cele są jasne: zdrowsza żywność, czystsze środowisko, ratowanie zanikającej bioróżnorodności i ochrona klimatu.  

Rolnicy alarmują, że wyśrubowane normy ekologiczne już teraz obniżają konkurencyjność ich towarów, a w przyszłości doprowadzą do całkowitego upadku rolnictwa w UE. Koszty przestrzegania zapisów Zielonego Ładu można jednak oszacować i rekompensować w dopłatach. Można też bronić rynek w UE przed napływem żywości o niższych standardach. Trudniej niwelować różnice w kosztach pracy na terenie UE i poza nią.  

Czy „wyrzucenie Zielonego Ładu do kosza” uchroniłoby europejskich rolników przed niestabilnością cen na rynku żywności? Bardzo to jest wątpliwe. Skutki odejścia od proekologicznej polityki mogłyby nawet obrócić się przeciw interesom rolników. Niekontrolowane uprzemysłowienie i intensyfikacja produkcji rolnej to prosta droga do nadprodukcji, co rolnikom może przynieść dalszy spadek cen, a konsumentom rosnące dawki chemicznych związków w żywności.  

Chaotyczna debata na temat Zielonego Ładu  

Obawy unijnych rolników przed silną konkurencją ze strony producentów rolnych spoza UE są w pełni uzasadnione.  

Natomiast lęk przed skutkami wewnętrznej polityki Zielonego Ładu jest nadmierny, niepotrzebnie podsycany i pod wieloma względami szkodliwy.  

W czasie rolniczych protestów emocje zawrzały, a debata na temat Zielonego Ładu rozpaliła się niczym sterta opon. Obrońców Zielonego Ładu prawie wcale nie widać, nieliczni ledwo są słyszalni. Za to wypowiedzi radykalnych krytyków brzmią głośno i wyraźnie.  Streścić je można w kilku tezach: 

  • Zielony Ład zniszczy rolnictwo w UE.  
  • Zielony Ład jest ideologią fanatycznych ekologów. 
  • Unia Europejska chce rolnikom narzucić Zielony Ład metodami bolszewickimi. Unijne rolnictwo zmieni się w „eurokołchoz”. 

Radykalizm tych przekazów wszedł już w obieg opinii publicznej, bo większość społeczeństwa solidaryzuje się z protestującymi rolnikami.  Zgadzamy się, że drastyczny spadek dochodów trzeba rolnikom zrekompensować, ich ciężką pracę sprawiedliwie wynagrodzić.  

Lecz mało kto oddziela aktualne skutki otwarcia granic od czarnych prognoz łączonych z unijnymi proekologicznymi projektami.   

W zgodnym, zdawałoby się, chórze przeciwników Zielonego Ładu mieszają się bardzo różne głosy. Rolniczy sprzeciw podbijany jest przez polityków eurosceptycznych, a jeszcze bardziej przez zadeklarowanych przeciwników UE. Wtórują im piewcy liberalizmu gospodarczego. Przy okazji przypominają krytyczne argumenty przeciwko dopłatom i ogólnie przeciw Wspólnej Polityce Rolnej. Z ich to strony słychać takie zdania jak: „Nie chcemy unijnych dopłat”, „Chcemy żyć z własnej pracy, a nie z unijnej łaski”.  Nietrudno się domyślić, że tego rodzaju „bezinteresownych” deklaracji raczej nie składają rolnicy z małych i średnich gospodarstw. Natomiast właściciele największych areałów, ogromnych ferm i hodowli przemysłowych narzekają nie tylko na Zielony Ład, ale na wszystkie unijne „absurdalne ograniczenia produkcji” i na biurokrację związaną z uzyskaniem dopłat. Biurokratyczne meandry zawsze warto uprościć. Lecz nie w tym leży sedno konfliktu między rolniczym interesem a ekologicznymi wartościami i konsumenckim zdrowiem.  

Efekt skali produkcji daje rolnikom wielkoobszarowym i przemysłowym duże, konkurencyjne przewagi nad drobnymi producentami. To jednak nie w pełni ich satysfakcjonuje. Koszty proekologicznych i prozdrowotnych wymogów przy wielkiej skali produkcji przeliczają na wielkie straty. W opowieściach i kalkulacjach, które z ich perspektywy mają uzasadnić obalenie Zielonego Ładu, lekceważą inne czynniki istotnie zaburzające równowagę na rynku żywności. Przy okazji demonizują prognozowany wpływ polityki Zielonego Ładu na kondycję całego unijnego rolnictwa.   

Wygląda na to, że rolnik europejski walcząc z „fanatyzmem ekologów” nie docenia nieprzewidywalnych zaburzeń rynku, mocarnego ramienia Putina i w ogóle chaosu sprzecznych, globalnych interesów. A już chyba najmniej dba o takie “abstrakcyjne” wartości jak kondycja planety, zdrowie konsumentów, dobrostan zwierząt hodowlanych, egzystencja pszczół….  


Autorka: Anna Gawlik